Reprezentująca stronę pozwaną przedstawicielka Prokuratorii Generalnej wniosła w czwartek o oddalenie powództwa. Wskazała też, że nie zdążyła zapoznać się ze wszystkimi pismami powoda, ponadto nie wykluczyła przedstawienia wniosków dowodowych w oparciu o dokumenty CBA. Jak dodała, w środę Biuro wysłało odpowiednie materiały do Prokuratorii Generalnej. Sąd w związku z tym wyznaczył kolejny termin rozprawy na 12 kwietnia - wówczas proces może się już zakończyć.

Reklama

Sprawa inwigilacji dziennikarzy, otrzymywania przez służby ich billingów oraz przepisów prawnych regulujących takie działania stała się głośna po publikacji "Gazety Wyborczej". W październiku 2010 r. dziennik napisał, że w latach 2005-2007 służby objęły kontrolą operacyjną telefony dziesięciorga dziennikarzy różnych mediów - w tym Wróblewskiego. Jednym z celów prowadzonych działań miało być - według "GW" - ujawnienie źródeł informacji dziennikarzy krytycznych wobec ówczesnych władz.

W sierpniu zeszłego roku Wróblewski pozwał CBA o naruszenie dóbr osobistych. W pozwie wskazano, że CBA złamało gwarancje wynikające z tajemnicy dziennikarskiej i wolności mediów oraz bezprawnie ingerowało w tajemnicę komunikacyjną. Na poparcie twierdzeń pozwu reprezentujący dziennikarza mec. Maciej Ślusarek przedłożył m.in. stenogram z posiedzenia funkcjonującej w poprzedniej kadencji parlamentu sejmowej komisji śledczej ds. nacisków. W końcu czerwca zeszłego roku przed tą komisją zeznawał były wiceszef Biura Maciej Wąsik.

Poseł Krzysztof Brejza (PO) zapytał wtedy Wąsika: Czy świadek może poinformować, w związku z jaką sprawą pobierał pan połączenia red. B. Wróblewskiego?. Wąsik odpowiedział wówczas, że jest to rzecz absolutnie standardowa, to znaczy ochrona informacji niejawnych w tajnej służbie. Wyjaśniał, że w "GW", pojawił się artykuł dotyczący jednego ze śledztw prowadzonych przez CBA wraz z Prokuraturą Okręgową w Warszawie. Dodał, że z treści tego artykułu można było wywnioskować, że dane mogą pochodzić od funkcjonariuszy CBA bądź od prokuratora.

Reklama

Mieliśmy dwie możliwości: albo zapytać o wszystkie billingi funkcjonariuszy CBA, którzy uczestniczą w sprawie i mają jakąkolwiek wiedzę w tej sprawie, albo zapytać o billingi osobę, która ten artykuł napisała - mówił komisji Wąsik.



W czwartek mec. Ślusarek ocenił, że Wąsik przyznał tym samym przed komisją śledczą, że sięgnięto po bilingi Wróblewskiego, gdyż było to wygodniejsze niż sprawdzanie wykazu połączeń wielu funkcjonariuszy CBA.

Reklama

Do procesu - w charakterze organizacji społecznej - została dopuszczona Helsińska Fundacja Praw Człowieka.

Przepisy dotyczące zarówno tzw. kontroli operacyjnej, jak i dostępu do danych telekomunikacyjnych wkrótce ma zbadać Trybunał Konstytucyjny. Dwie skargi do TK na regulujące to przepisy złożyła w zeszłym roku Rzecznik Praw Obywatelskich Irena Lipowicz. Nie ma jeszcze terminu rozprawy. Ostatnio kwestia ta wróciła w związku z postanowieniami poznańskiej prokuratury wojskowej dotyczącymi wglądu w billingi i treść sms-ów dziennikarzy "Rzeczpospolitej" i portalu tvn24.

Sprawę stosowania tzw. kontroli operacyjnej za czasów rządów PiS badała Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze, ale dwukrotnie śledztwo umarzała. Za pierwszym razem prokurator krajowy uznał, że nie wyjaśniono wszystkich okoliczności i nakazał wznowienie postępowania. Jednak w maju 2010 r. prokuratura ponownie umorzyła śledztwo, bo jej zdaniem nie było naruszenia prawa. Decyzję tę podtrzymał w czerwcu zeszłego roku stołeczny sąd rejonowy.

W sprawie Wróblewski złożył także zawiadomienie do prokuratury, która blisko rok temu wszczęła śledztwo. Na początku grudnia zostało ono umorzone - śledczy uznali, że przypadek był rozpatrywany w postępowaniu zielonogórskim, zaś - jak powiedział PAP Wróblewski - w wątku billingów z grudnia 2006 r. prokuratura wskazała na brak dostatecznych dowodów. Dziennikarz złożył niedawno do sądu subsydiarny akt oskarżenia przeciw Wąsikowi.