Przejęcie to kolejny krok Google’a w kierunku rzucenia rękawicy Facebookowi, serwisowi społecznościowemu, z którego korzysta 500 mln osób. Plan zaistnienia firmy na tym rynku potwierdza seria jej ostatnich kroków, takich jak przejęcie Slide, firmy zajmującej się tworzeniem aplikacji dla serwisów społecznościowych. Wśród usług, które otwierają mu drogę do internetowych społeczności, koncern ma już platformę komunikacyjną Google Buzz i wyszukiwarkę osób Google Profiles. Jednak są to tylko elementy większego projektu. Według Kevina Rose’a, założyciela serwisu Digg, będzie się on nazywał Google Me.
Wejście Google w serwisy społecznościowe, w których internauci zostawiają nie tylko dane o tym, czego szukają w sieci, ale także zdjęcia, komentarze, informacje o zainteresowaniach, preferencje religijne czy zakupowe – wywoła dyskusję na temat ochrony danych i wykorzystywaniu ich w celach reklamowych. Tym bardziej że Google chciałby szerzej wykorzystywać wiedzę o użytkownikach. Dziennik „The Wall Street Journal” ujawnił wczoraj siedmiostronicowy tajny dokument Google, w którym koncern kreśli sposoby wykorzystania gromadzonych danych. Jednym z nich jest stworzenie platformy, za pomocą której mógłby nimi handlować.
„WSJ” przypomina, że obecnie Google nie wykorzystuje komercyjnie wszystkiego, co o nas wie. W całości używa tylko danych, które wpisujemy do okna wyszukiwarki – dzięki nim ubiegłoroczne przychody Google’a wyniosły 23,7 mld dol. W mniejszym stopniu do adresowania reklam wykorzystuje informacje z poczty Gmail czy YouTube, ale w ogóle nie używa w tym celu informacji, jakie zostawiamy w Buzz, przeglądarce Chrome czy systemie transakcyjnym Checkout. Dyskusja, czy tego nie zmienić – jak twierdzi „WSJ” – wciąż w Google’u trwa. Branża internetowa, także w Polsce, pilnie śledzi ruchy giganta. Im więcej danych, tym łatwiej sprzedawać reklamy, ale tylko Google może wyraźnie przesunąć granicę tego, co wolno, a czego nie.