Vending machine to nic innego jak automat do sprzedaży. A cała branża to teraz w Polsce żyła złota. W zeszłym roku firmy vendingowe odnotowały w Polsce obroty na poziomie 52,3 mln dol. "Taki boom mamy od dwóch lat" - przyznaje Michał Słupski, prezes firmy Rafago z Katowic oferującej automaty. Moda przyszła do nas pod koniec lat 80. Zapoczątkowały ją zagraniczne firmy, które otwierały u nas swoje filie. Jak informuje DZIENNIK, ich menedżerowie wychodzili z założenia, że wstawiając automat, małym kosztem zaspokoją potrzeby pracowników i zoptymalizują czas ich pracy.

Reklama

"Dzięki temu przerwa na lunch została skrócona do minimum: posiłek poza biurem zajmuje około godziny, zakup i zjedzenie batonika z automatu - 5 minut. Pracownik korzystający z maszyn vendingowych jest bardziej wydajny" - tłumaczy DZIENNIKOWI prof. Andrzej Falkowski, psycholog marketingu ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.

Tomasz Ćmieliński, informatyk z IBM, od kilku lat zastępuje ciepły posiłek ofoliowanymi przekąskami. "U nas nie ma jeszcze takiego szaleństwa jak w Stanach Zjednoczonych" - pociesza. "Tam maszyny z jedzeniem stoją na każdym kroku. Gdy się idzie w biurze do kuchni po kawę czy do toalety, trudno się na nie nie natknąć. Każdy automat oferuje około 50 rodzajów batoników, ciasteczek, czekoladek. Trudno się oprzeć pokusie, zwłaszcza że słodkości są bardzo tanie" - kwituje.

Powodzenie przekąsek powoduje, że wiele firm cateringowych już rozważa zwinięcie interesu. "Ostatnio musieliśmy zrezygnować z prowadzenia bufetu w jednej z krakowskich firm. Jedynie 20 na 300 pracowników decydowało się zjeść u nas obiad. Reszta biegała do automatów lub przynosiła kanapki z domu" - mówi Zbigniew Szostak, kierownik firmy Barbex Catering z Krakowa.

Reklama

Dietetycy ostrzegają jednak, że opychanie się batonami i zapijanie zmęczenia colą nie wyjdzie nam na zdrowie. Jeden baton dostarcza aż trzykrotnie więcej cukru i dwukrotnie więcej tłuszczu, niż wynosi dzienne zapotrzebowanie organizmu. Takie odżywianie prowadzi do poważnych kłopotów nie tylko z tuszą, ale i ze zdrowiem. Niedożywiony organizm łatwiej popada w zmęczenie, jest podatny na stres i rozdrażnienie.

Dr Halina Turlejska, technolog żywności z Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie, w rozmowie z DZIENNIKIEM przyznaje, że automaty same w sobie nie są złe. Wiele zależy od tego, co się do nich wkłada. IŻiŻ opracował skład produktów, które obowiązkowo powinny znajdować się w maszynach umieszczanych w szkołach, szpitalach i na uczelniach. Wśród zalecanych nie ma pączków, batonów i chipsów. Są za to jogurty, kefiry, umyte i opakowane owoce, soki, sałatki i kanapki z dużą ilością warzyw.

Właściciele automatów jednak te produkty omijają. Przysparzają one wielu problemów: mają krótką przydatność do spożycia i łatwo się psują. No i do automatu wchodzi ich mniej niż batonów. Wniosek? W drodze do pracy kupmy sobie kilka jabłek albo jogurt - radzi DZIENNIK.