RADOSŁAW KORZYCKI: Od lat zajmuje się pan badaniem procesów transformacyjnych w Europie Wschodniej. Jak pan ocenia bilans zmian ekonomicznych w regionie 20 lat po wdrożeniu w Polsce planu Balcerowicza?
MITCHELL A. ORENSTEIN*: Jeśli poszukamy wspólnej miary dla wszystkich, to saldo jest w sumie korzystne. Ale społeczeństwa państw postkomunistycznych są dalekie od euforii. Jakieś trzy lata temu, kiedy nikt nie przewidywał kryzysu, a gospodarki Polski, Czech czy Węgier osiągnęły apogeum koniunktury, Bank Światowy zrobił rozległe badania na temat zależności gospodarczej transformacji i nastrojów społecznych. Otóż wówczas, w naprawdę niezłej sytuacji, ponad połowa przepytanych uznała, że po procesach prywatyzacyjnych i liberalizacyjnych żyje im się gorzej niż wcześniej, czyli przed 1989 r. Tymczasem z drugiej strony większość z nadzieją patrzyła w przyszłość i była spokojna o los swoich dzieci.

Reklama

Skoro już mierzymy sukces transformacji poziomem społecznego samopoczucia, to wyniki dzisiaj, w dobie kryzysu, nie będą obiecujące…
Obawiam się, że teraz nastroje - już poważnie osłabione - jeszcze bardziej się pogorszą. Kiedy gospodarki się rozwijały, ludzie mniej przywiązywali wagę do opieszałej biurokracji i powszechnej korupcji. Teraz ich wrażliwość na te charakterystyczne dla postkomunistycznych państw bolączki wzrasta. A najgorsze dopiero przed nimi. Średni spadek PKB w regionie sięga 7 procent. Rządy podejmują bardzo niepopularne kroki, od wyższych podatków przez rozluźnienie dyscypliny budżetowej po cięcie wydatków, obniżki wynagrodzeń. I tu dochodzimy to istotnego elementu bilansu dwudziestolecia. Gospodarki Wschodu nie wykształciły jeszcze mechanizmów obronnych, które chroniłyby je w takim stopniu jak na Zachodzie, gdzie przecież kryzys się zaczął.

Czy można w takim razie przyjąć, że kryzys gospodarczy zagraża procesom transformacyjnym w naszym regionie? Czy może zniweczyć reformy okupione tak ciężkim wysiłkiem?
Rezultaty są mieszane, chociaż na razie udało się zapobiec katastrofie. Zbawienna okazała się bezprecedensowa pomoc Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Jak dotąd nie upadła jeszcze żadna waluta, żadna gospodarka nie jest bliska ogłoszenia bankructwa, żaden większy bank zagraniczny nie pozamykał filii w tym regionie. Na szczęście udało się też poskromić populistów, polityków skłonnych pozamykać rynki w celach protekcyjnych albo chętnych do psucia pieniądza. Według ostatnich danych Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju reformy, które zaczęły się przed dwiema dekadami, zostały wyraźnie osłabione. Na szczęście jednak nikt nie próbuje na serio zawrócić z raz obranej ścieżki. I po zakończeniu kryzysu będą podstawy do odbudowy. Lokalni politycy naprawdę wykazują się rozsądkiem. Np. na Łotwie czy Węgrzech, w najbardziej zadłużonych krajach, rządy za radą MFW bardzo silnie zacisnęły pasa, chociaż muszą się liczyć z konsekwencjami, kiedy Łotysze i Węgrzy pójdą głosować.

czytaj dalej



Reklama

Czyli jeżeli tylko kraje regionu będą podążać wyznaczonymi ścieżkami, to proces zmian, a jednocześnie leczenie się ze skutków kryzysu, się powiedzie?
U podstaw transformacyjnego sukcesu, czyli bogacenia się społeczeństw wschodniej Europy, są dwie rzeczy: potężny eksport i napływ zachodniego kapitału. Kiedy trwał okres koniunktury, nikt się nie zastanawiał nad całą tą strukturą. Ale teraz obnażone zostały pewne słabości, np. brak dywersyfikacji w przemyśle. Zdaje się, że Słowacja w lwiej części opiera swoją gospodarkę na produkcji samochodów. Poza tym sprawa kapitału. Niewykluczone, że pieniądze płynęły tu zbyt łatwo i zbyt szybko. Pożyczali i państwo, i sektor prywatny, i pojedynczy konsumenci. Zadłużali się w zachodnich bankach znacznie bardziej, niż francuscy czy niemieccy klienci tych samych banków. Nikt nie przejmował się ryzykiem wynikającym z pożyczania w zagranicznej walucie, głównie w euro, nie przewidując ogromnych wahań w kursach. Skończyło się to zapaścią na rynku kredytowym. Teraz banki pożyczają mniej więcej jedną szóstą tego, co pożyczały przed kryzysem. Dla gospodarek będących w transformacji to jest teraz największe wyzwanie: rekonstrukcja tego rynku i odbudowa przepływu kapitału, tym razem jednak na surowszych zasadach.

Czy w związku z tym zaistniała potrzeba jakichś chirurgicznych działań?
Podstawowym wyzwaniem dla rządów będzie teraz zrestrukturyzowanie długu prywatnego sektora i znalezienie rozwiązania, które usatysfakcjonuje i rządy, i pożyczkodawców. Przecież niektóre kraje zadłużyły się na ponad sto procent PKB. Jeżeli się tego nie uporządkuje, trudno będzie mówić o kolejnych reformach, budowaniu parasoli ochronnych, wprowadzaniu mechanizmów regulujących niedojrzałe systemy bankowe i mówiąc najogólniej - doszlusowaniu do Zachodu.

Reklama

Może w takim razie właśnie kraje starej Unii, o ile tylko same się uporają ze skutkami kryzysu, powinny pomóc w dokończeniu procesów transformacyjnych?
Oczywiście dużo zależy od Zachodu. Obecna sytuacja też nie bardzo sprzyja pomocy krajom uzależnionym niegdyś od ZSRR. Problemem mogą być np. utrudniające konkurencję kursy wymiany walut. Jeżeli państwa Europy Wschodniej zaczną przyjmować euro na niekorzystnych warunkach, np. przy znacznie zawyżonym kursie rodzimej waluty, to czeka je bardzo długa stagnacja, bo ich eksport po prostu przestanie być opłacalny, ich rynek stanie się dla innych - nawet wewnątrz Unii - za drogi. Niech przykładem będzie Portugalia, która przystępowała do strefy euro w pierwszym podejściu. Ten iberyjski kraj na dziesięć lat stanął w miejscu. To też jest zresztą państwo, które wcześniej długo wychodziło z niedemokratycznych struktur i musiało włożyć mnóstwo wysiłku w gospodarczą transformację.

Co w takim razie trzeba jeszcze zrobić?
Przede wszystkim w dalszym ciągu naprawiać system sprawiedliwości. Sądy w dalszym ciągu działają opieszale, często pod presją. Powolność i nieprzewidywalność będą odstraszać zagranicznych inwestorów. Drugą sprawą są wspomniane już przez mnie mechanizmy regulacyjne, które muszą zostać wprowadzone, by nie dochodziło do takich absurdów na rynku kredytowym. Trzeci problem jest już trudniejszy do osiągnięcia i wymaga wielu lat. To rekonstrukcja całego systemu emerytalnego i rynku pracy, żeby ludzie nie czuli - jak mówiłem na początku - że żyje im się gorzej, niż żyło w komunizmie. Nie mogą mieć permanentnego wrażenia, że są ofiarami wilczego kapitalizmu. Ostatnią rzeczą, którą trzeba uregulować, by móc mówić o sukcesie transformacji, jest wyeliminowanie tkwiących jeszcze w postkomunistycznej mentalności układów, związków polityczno-biznesowych, obchodzenie koncesji i przetargów, bo to mocno upośledza konkurencyjność i wydajność całej gospodarki.

*Mitchell A. Orenstein, badacz procesów transformacyjnych, profesor Uniwersytetu Johna Hopkinsa w Waszyngtonie