Od paru lat koniec starego roku i początek nowego oznacza jakieś perturbacje gazowe. Właściwie można się przyzwyczaić, gdyż nigdy jeszcze nie wyniknęło z nich nic groźnego. Ale kwestia przyzwyczajenia, liczenia na to, że znowu jakoś to będzie, może okazać się zgubna. Dzisiaj, w styczniu 2010, sytuacja jest następująca: nowego kontraktu na gaz nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie, zapasy topnieją, a dostawy w tym roku będą mniejsze niż wcześniej.

Reklama

Do takiej sytuacji doprowadzili ci, którzy odpowiadają za dostawy gazu do Polski. Czyli kto? No właśnie. Trzeba zauważyć, że w ostatnim jak na razie zamieszaniu z kontraktem gazowym uczestniczyło kilka ministerstw i kilka firm, przy czym z tych drugich to wcale nie PGNiG odgrywało najbardziej aktywną rolę. Wszyscy, czyli nikt, winnego w razie czego nie będzie.

Marną pociechą jest fakt, że tę zimę przetrwamy. Podczas następnej z gazem może być naprawdę potężny problem. A jeżeli nowy kontrakt zostanie do tego czasu jednak zawarty, już jest czego gratulować Gazpromowi. Takich forów w negocjacjach można tylko pozazdrościć.