W polityce, podobnie jak w szachach, należy przewidywać co najmniej kilka posunięć do przodu. Wybory prezydenckie to ruch otwarcia, który ma zmylić przeciwnika. Kontynuacją są wybory samorządowe. Mata ma dać trzeci ruch, czyli zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2011 roku, a więc realna władza. Te trzy ruchy spędzają sen z powiek Donalda Tuska. Musi je wykonać wiedząc, iż jest szachowany przez ustalenia komisji hazardowej, PiS, SLD, a możliwości jego poruszania się ograniczają figury z własnej partii.

Reklama

Kochani, nic się nie stało?

Mariusz Kamiński zasugerował komisji hazardowej scenariusz, wedle którego źródłem przecieku na temat śledztwa CBA jest Donald Tusk. Miało to się stać podczas spotkania premiera z Mirosławem Drzewieckim. To rzekomo asystent ministra ostrzegł o akcji CBA córkę Ryszarda Sobiesiaka. Trudno jednak udowodnić to, iż nieprawdziwa jest inna wersja wydarzeń. Politycy PO kreślą taki scenariusz, iż premier został uchwycony w pułapkę. Miał zainterweniować w sprawie zniknięcia dopłat z ustawy hazardowej, co mogło wzbudzić czujność Drzewieckiego i Chlebowskiego. Stąd stali się oni bardziej ostrożni w kontaktach m.in. z Sobiesiakiem, ale ten np. nie wiedział o podsłuchach CBA, gdyż nie mówiłby o nich przez telefon.

Kiedy słowo jest przeciwstawiane słowu, wyborcy będą odczytywać aferę zgodnie ze wcześniejszymi preferencjami, zachowując się jak kibice piłkarscy. Zwolennicy PiS będą chcieli dać czerwoną kartkę Tuskowi za rzekome zamiatanie afery pod dywan. Sympatycy PO będą dostrzegać ostrą, polityczną rywalizację, na granicy faula prowokowaną przez byłego szefa CBA. Ustalenia komisji nie spowodują więc gwałtownej zmiany sondaży. Natomiast pośrednim jej skutkiem będzie dalszy spadek zaufania do premiera i rządu. Nawet ci, którzy za prawdziwy przyjmą scenariusz PO, będą mieć wątpliwości odnośnie tego, czy premier nie chciał oszczędzić swoich kolegów. Bez osłony zaufania kolejne wpadki coraz bardziej będą obciążać notowania Platformy. Donald Tusk najlepiej poradzi sobie z sytuacją ciągłego szachowania w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej, więc jest naturalnym kandydatem tej partii.

Reklama

czytaj dalej



Sondażowi zwycięzcy

Reklama

Wyniki styczniowych sondaży ukazały, iż w drugiej turze wyborów prezydenckich z Lechem Kaczyńskim nie tylko wygrałby Donald Tusk, ale m.in. Bronisław Komorowski i Grzegorz Schetyna. Powodem nie jest ich jakaś szczególna charyzma, ale emocjonalny podział planszy politycznej na zwolenników PO i PiS. U większości osób pozytywne emocje wciąż budzi premier, a jego przeciwieństwem, kojarzonym z "obciachem" są bracia Kaczyńscy. Rozbicie tego układu tworzonego przez lata może spowodować nowy podział. Bronisław Komorowski czy Radosław Sikorski będą musieli wyjaśnić wyborcom, dlaczego to oni, a nie Tusk chcą dać mata prezydentowi. PiS będzie przekonywać, że powodem jest lęk Tuska przed przegraną, a drużyna PO jest mało wiarygodna, kłamie, niczego nie dokonała - nie to co silni, uczciwi, pracowici propaństwowcy spod znaku Lecha Kaczyńskiego. Tym bardziej, że prezydent uczynił ostatnio dużo, aby ten podział uwiarygodnić, m.in. gromadzi wokół siebie ekspertów, stara się ocieplić swój wizerunek, fotografując się np. z małżonką i Dodą.

Początek końca PO

Wbrew sugestiom strategów PiS premier wciąż nie ma większych powodów do obaw o wynik wyborów prezydenckich ze względu na silny, opisywany powyżej podział społeczeństwa, korzystny dla PO. Problemem jest brak następcy Donalda Tuska, który mógłby poprowadzić partię do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych. Musi być to osoba popularna (np. Radosław Sikorski) i mająca posłuch w partii (np. Grzegorz Schetyna). Nie ma takiej postaci w PO, która dobrze spełniałaby te dwie funkcje. PO może więc pogrążyć w chaosie personalnych roszad, wzajemnego blokowania, podczas walki o nowe miejsce na planszy.

Rozwiązaniem nie jest jednak pomysł Jarosława Makowskiego, iż premierem mógłby zostać Włodzimierz Cimoszewicz. Nie tylko dolałby oliwy do ognia, ale spowodowałby odpływ do PiSu dużej grupy wyborców PO niechętnych lewicy.

Kryzys w PO mogłyby wykorzystać PiS i SLD. Polscy wyborcy rzadziej nagradzają wygrywających, a częściej działają na zasadzie huśtawki. Po ewentualnej wygranej Tuska, mogliby więc poparciem obdarować opozycyjne partie. Twardy elektorat PiS nie miałby dokąd odpłynąć, więc przegrana Lecha Kaczyńskiego nie uszczupliłaby szerokiej, prawicowej niszy. Nadzieją SLD jest to, że po wyborach prezydenckich zwycięstwo Tuska zakończy podział sceny politycznej i partia będzie mogła znów powrócić do gry, dzieląc planszę na lewicę i prawicę.

Ewentualna decyzja premiera o starcie w kampanii prezydenckiej oznacza więc, że w wyborach parlamentarnych, to PO może dostać mata. Już teraz SLD i PiS sondują możliwość zawarcia koalicji. Premier swoją decyzję ogłosi za kilka tygodni. Jeśli wynik przesłuchań komisji hazardowej będzie korzystny dla PO, to mając na uwadze wybory parlamentarne w 2011 roku, premier może zrezygnować z ubiegania się o fotel prezydenta. Jeśli zaś ustalenia komisji będą niekorzystne dla Donalda Tuska, to premier będzie zmuszony zawalczyć o dobre otwarcie, czyli Belweder.

*Autor jest pracownikiem naukowym Wydziau Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego