Ogłoszenie przez Donalda Tuska decyzji o tym, że nie będzie kandydował w wyborach prezydenckich wywołało istną burzę w życiu politycznym i medialnym. Aczkolwiek już jakiś czas temu pojawiły się znaki, że coś podobnego może się zdarzyć, to wszystkie komentarze przez wiele miesięcy - łącznie z mego autorstwa - interpretowały motywy i działania premiera przez pryzmat przyszłych wyborów, w których rozgrywka Tusk - Kaczyński wydawała się czymś pewnym. Konsternacja jest całkowita, co szczególnie można dostrzec w mediach telewizyjnych, gdzie nowo narodzeni komentatorzy, jak np. w tvn24, robią mniej lub bardziej niemądre dowcipy, bo nie wiedzą, co tu powiedzieć.

Reklama

Nerwowe chichoty szyderców

Wszystko zaś wskazuje na to, że mamy do czynienia ze zdecydowanie nową jakością, zapewne nie tylko w działaniu premiera, ale też strategii rządu i PO. Ogłoszeniu nie kandydowania na prezydenta towarzyszyła dwa dni później kolejna, równie ważna deklaracja, dotycząca spraw zasadniczych dla Polski i dla długofalowych celów działania rządzącej partii i Rady Ministrów. Można oczywiście złożone deklaracje i zarysowane dalekosiężne cele reformowania państwa, jakie premier ze swymi współpracownikami ogłosił w miniony piątek traktować lekceważąco, jak czyni to pisowska opozycja. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że te chichoty i szyderstwa tuzów PiS wynikają i z zaskoczenia, i z poczucia zagrożenia.

Wszak ogłoszony plan poważnych zamierzeń reformatorskich PO można także odczytać jako odpowiedź na szumne zapowiedzi liderów opozycji, że oto przygotowują wielki plan dla Polski, wyrzucając rządowi Tuska dwuletnie zaniedbania w reformowaniu finansów państwa, w nierozwiązanych i coraz bardziej narastających problemach ze służbą zdrowia itp. Prezentacja planu dalekosiężnych, reformatorskich działań rządu z całą pewnością stanowi poważne uzasadnienie, dlaczego Donald Tusk chce zostać - jeśli się plan powiedzie - na urzędzie premiera i uważa, że prezydentura uniemożliwiłaby mu pokierowanie ambitnym projektem.

Reklama

Władza to za mało

Można jednak „na poważnie” potraktować deklaracje i przyjąć, że w myśleniu i motywach działania premiera zaszła rzeczywista i głęboka zmiana. Sytuacja, z jaką mamy do czynienia można odczytać jako rodzaj nowego otwarcia, skierowania rządów na nowe tory i podporządkowanie ich nowej strategii. Strategii, w której samo rządzenie nie jest wystarczającym spełnieniem, ale dopiero dokonanie czegoś znaczącego stanowi wyzwanie polityczne - dla całej rządzącej formacji i osobiście dla Tuska i innych liderów partii.

W każdym razie wszystko wskazuje na to, że wolno tak zinterpretować to podwójne wystąpienie premiera i jego najbliższych współpracowników: jako pragnienie zapisania się na kartach historii jakimś znaczącym dziełem. Można powiedzieć, że premier Tusk po prostu zasmakował we władzy, ale gdyby tak było - oznaczałoby to w tym przypadku także chęć dokonania czegoś znaczącego, a to już wnosi nową jakość do polskiej polityki ostatnich lat. Zwłaszcza dwóch ostatnich, w czasie których polityka została sprowadzona do sensacyjnej rozgrywki, do nieustannych bitew, potyczek i pyskówek rządzących z opozycją, i była sztuką utrzymania władzy poprzez kształtowanie udatnego obrazu w oczach opinii publicznej. Podwójne wystąpienie premiera daje wyraz - jak sądzę - innemu myśleniu o polityce, znacznie bliższemu temu, z czego wyrastał Donald Tusk i jego pokolenie jako młodzi ludzie, wchodzący wówczas do polityki.

Reklama

Zaczął Michał Boni

W tych zadeklarowanych planach, mimo ich ogólnikowości, wydaje się mi się ważne, że są spójne z intelektualnymi treściami, które już rząd wcześniej firmował. Mam na myśli dokumenty autorstwa zespołu ministra Michała Boniego. Złożone deklaracje stanowią próbę spożytkowania i rozwinięcia w postaci praktycznej tego, co pokazywały precyzyjne i bardzo bogate w treść diagnozy. Nie przybierały one formy politycznej, nawet w ogólnej postaci. Plan Tuska obecnie zaprezentowany jest pierwszym przybliżeniem do użycia tego bogatego i dość wszechstronnego materiału o nas samych i naszych możliwych drogach rozwoju. Warto zwrócić uwagę na fakt, że plan Tuska zakłada konieczność włączenia się państwa w aktywny sposób w dzieło „skoku cywilizacyjnego”. Dalszy rozwój gospodarki i społeczeństwa nie może się dokonać bez rozwinięcia nowoczesnych technologii, co wymaga skoku jakościowego w wyposażeniu naukowo-technicznym gospodarki i całego życia społecznego. Ten wątek był szczególnie mocno zaakcentowany w dokumencie „Polska 2030” i tutaj powraca jako jedna z zasadniczych spraw w strategii politycznej.

Czytaj dalej >>>



Można dyskutować, czy to, co ogłoszono stanowi już konkretny plan, ale chciałbym wierzyć, że to dobra podstawa do dalszych i stanowczych konkretyzacji. Trzeba dodać tutaj, iż przebudowa państwa, zasad działania administracji państwowej, jej sprawność i służebna funkcja wobec obywateli - to sprawa równie kluczowa, jak reforma finansów publicznych, z ZUS na czele. Dwadzieścia lat niepodległej Polski, to wielkie zwycięstwo polskiego społeczeństwa, przy wszystkich naszych wadach. Ale zarazem ta rocznica pokazuje słabość i złe działanie państwa, które nie zdobyło się na stworzenie zastępu wykształconych, nieprzekupnych i oddanych państwu urzędników, państwa, w którym głupota i arogancja urzędników wciąż jest regułą, a samodzielne rozwiązywanie problemów społecznych w ogóle nie interesuje większości urzędników, którzy do tego powinni być powołani. Mam nadzieję, że plan Tuska będzie miał na celu także przebudowę administracji, aby służyła obywatelom, społecznym celom i rozwojowi Polski.

Trzy kroki

Sądzę, że można zaryzykować tezę o nowym otwarciu premiera, jakby o drugim expose i zarysowaniu planu działania. Oczywiście, tym razem obietnice nie mogą pozostać bez pokrycia i wszyscy będą bacznie pilnować, by ogólne deklaracje zamieniły się w konkretny plan zmian, w tym także ustawowych. Aby ten plan i nowe otwarcie powiodło się muszą być spełnione trudne warunki. Najważniejsze - sama partia i wybory. Plan zakłada udane zastąpienie kandydata Tuska innym przedstawicielem PO w wyborach prezydenckich. To po pierwsze.

Po drugie - znacząco pozytywne dla Platformy Obywatelskiej wyniki wyborów samorządowych, zbiegających się z prezydenckimi. A po trzecie - zwycięskie wybory parlamentarne za dwa lata. Zadanie trudne i ryzykowne, bo nawet zakładając możliwie skuteczną kampanię prezydencką - jest późno i mało czasu, by pozyskać zdecydowane poparcie większości Polaków. Tym bardziej, że afera hazardowa w wyraźny sposób zachwiała bezwzględnie pozytywnym obrazem PO, a jej politycy okazali się „tacy jak inni”, czyli utracili to szczególne nastawienie opinii publicznej, jakimi się długo cieszyli.

Ale afera hazardowa to także decyzje premiera, który usunął ze swego najbliższego otoczenia najważniejszych dotąd, bliskich mu współpracowników z Grzegorzem Schetyną na czele. To musiało wywołać niepokój i konflikty wewnątrz Platformy, a dotychczasowego przyjaciela zamieniło najpewniej w konkurenta. Wybory samorządowe to problem, bo oznacza konieczność przejęcia nad nimi kontroli przez premiera, który usuwając Schetynę z ministerialnego stanowiska obdarzył go władzą nad partią. Teraz musi tę władzę odzyskać, co nie jest prostym zadaniem.

W dodatku nowe otwarcie, jeśli tak interpretować deklaracje premiera, oznacza konieczność zmobilizowania rzeczywistego poparcia właśnie w szeregach Platformy. Także konieczność wyłonienia, zapewne, nowych liderów, nowych współpracowników, co musi wywoływać spory i tarcia w Klubie Poselskim i w całej partii. Doprawdy, to wszystko stanowi bardzo poważne wyzwania i wcale nie wiadomo, czy Tusk wyjdzie z nich do końca zwycięsko, bo przecież wszystko dziać się musi w miesiącach kampanii wyborczych.

Nowe dylematy premiera

Z drugiej strony, jeśli zgodzić się z moją tezą o „nowym otwarciu”, to wówczas można sobie wyobrazić znalezienie przez Donalda Tuska także nowych sojuszników. Platforma Obywatelska zwyciężyła w ostatnich wyborach zdecydowanie dzięki zmobilizowaniu rzeszy wyborców, którzy wcześniej niechętnie na wybory chodzili. Poparcia udzieliła też PO i Tuskowi zdecydowana większość wszystkich ważnych środowisk społecznych. Przez minione lata premier jednak raczej nie odwoływał się do opinii publicznej ani do różnych kręgów intelektualnych, których potencjał mógł być wykorzystany dla lepszego rządzenia. Istotnie, polityka „dobrego PR” brała górę.

Teraz otwiera się możliwość, aby plan, który w zarysie przedstawił, stał się planem poddanym społecznej debacie, wezwaniem do dyskusji, która przyczynić się może walnie do tego, by zdobyć na nowo opinię publiczną i odzyskać czynne poparcie tych licznych grup zwłaszcza młodych, ambitnych Polaków, dla których dobre państwo staje się coraz częściej ważną sprawą. Czeka więc Donalda Tuska poważny trud: najpierw - własna partia, potem - konieczność zdobycia czynnego poparcia znaczących społecznie środowisk, które to poparcie wydatnie zwiększy i szanse planu dla Polski, i przyczynić się może do zakładanego, potrójnego zwycięstwa wyborczego.

* Autor jest socjologiem, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego