To bardzo sugestywny obrazek. Młody dziennikarz Robert Krasowski próbuje wstrząsnąć amerykańskim konserwatywnym intelektualistą Michaelem Novakiem, przywołując duchy de Maistre’a i Edmunda Burke’a, a ten przypomina mu, że przecież "ci panowie dawno nie żyją". Novak okazuje sie optymistą przekonanym nie tylko o walorach wolnego rynku, ale także współczesnej demokracji i liberalnej kultury. Budząc zadziwienie Polaka, który w pierwszej połowie lat 90. nie kojarzył takiej postawy z konserwatystą.

Reklama

Szczypta rozsądku

Taką scenką zaczynał się tekst naczelnego DZIENNIKA pokazujący, jakiej prawicy potrzeba dzisiaj Polsce. A potrzebować mają prawicy pogodnej, pogodzonej ze współczesnością. Przekonanej, że sprawy idą generalnie w dobrym kierunku.

Sugestywna wizja. Zgadzam się z przesłaniem: unikajmy historycznych przebieranek w debatach o współczesności. Kłopot w tym, że nie trzeba być wcale wrogiem wielkiej francuskiej rewolucji, zwolennikiem Państwa Bożego na ziemi czy wyznawcą XIX-wiecznej doktryny monarchistycznej, aby odczuwać Anno Domini 2008 lekki niepokój. Wystarczy czytać... DZIENNIK.

Reklama

A wyczytamy w nim na przykład - to pierwsza z brzegu informacja sprzed kilku tygodni - że brytyjska młodzież sprawia wielkie kłopoty, pijąc, ćpając i poszturchując własnych nauczycieli. Problem jest tak poważny, że laburzystowski minister edukacji bije na alarm. Bije, tyle że nie znajduje recept. Podobnie jak rozpisujące się o tym brytyjskie gazety.

Nie ma żadnego powodu, aby sądzić, że obok wielu dobrodziejstw, jakie niesie i będzie nam niosła europejska cywilizacja, nie czekają nas również i takie zadziwienia. A trochę już nas spotykają, że odeślę do artykułu we wczorajszym DZIENNIKU na temat polskiego młodego pokolenia. Zamiast więc kontentować się tym, że polska prawica osiągnęła dziś w Polsce wszystko, warto pomyśleć, jak takim zagrożeniom stawić zawczasu czoła. Jak wspartą na solidnych podstawach, lecz przecież trochę ulotną wielkość tej wolnościowej cywilizacji (każda wielkość jest trochę ulotna) zaprawić szczyptą konserwatywnego zdrowego rozsądku.

Michael Novak mógł się nie podniecać Burkiem i de Maistre’em, bo jego własna cywilizacja, amerykańska, tego rozsądku - jak najbardziej do pogodzenia z demokracją, wolnym rynkiem, ba, nawet z liberalizmem - do końca nie zatraciła w gąszczu intelektualnych mód i w gorsetach politycznych poprawności. W różnych państwach Europy jest z tym gorzej i o tym warto dyskutować. Mimo że mamy w Polsce ustawę zabraniającą aborcji i konstytucję utrudniającą jednopłciowe małżeństwa. I mimo że Jerzy Urban nie ma dziś wielkiego wzięcia, a kilka lat temu miał.

Reklama

Nieubłagany duch dziejów

Odpowiadając Krasowskiemu, umiarkowany konserwatysta Aleksander Hall napisał, że nie chciałby, aby polska prawica stała sie klonem francuskiej, niemieckiej czy brytyjskiej, bo ta uznała jakiś czas temu, że pewnych debat nie da się dłużej prowadzić, że spór o kształt życia społecznego i obyczajowego został już w zasadzie rozstrzygnięty, możliwa jest co najwyżej kosmetyka. Jeśli Hall ma rację - a wydaje mi się, że ma - wszystkie osiągnięcia polskich konserwatystów są chwilowe i kruche. Nie potrzeba nawet wielkiej presji europejskich instytucji, choć i ona może się nam po drodze przydarzyć. Wystarczy przekonanie polskich elit, że duch dziejów jest nieubłagany.

Otóż ja satysfakcji z powodu takiej wizji nie odczuwam. Bynajmniej nie dlatego, że nie realizuje się w Polsce jakiejś prawicowej utopii. Tej bym sobie akurat nie życzył, podobnie zresztą jak znaczna większość Polaków. Nawet tych, którzy gromko przestrzegają, że zagrożone są wartości.

Wiele tabu upadło bezpowrotnie, nasze życie jest inne niż przed stu czy choćby trzydziestu laty. Nie restaurujemy ani tamtego wzorca rodziny, ani nie odbudujemy dawnej pozycji Kościoła i religii. Z tego powodu zresztą zagrożenie prawdziwym katolickim czy konserwatywnym fundamentalizmem wydaje mi się wydumane. Chyba że za fundamentalistów uznać wszystkich tych, których wciąż jeszcze rażą tyrady Joanny Senyszyn żywcem przeniesione z antykościelnych broszur wczesnego PRL.

Nie odczuwam satysfakcji i nie chciałbym się zadowalać okrzykiem: polska prawica ma w Polsce wszystko, bo owa szczypta zdrowego rozsądku, typowa - moim zdaniem - dla konserwatywnego myślenia, rozmywa się albo jest wypłukiwana. To prawda: wciąż przy gromkich lamentach politycznej i intelektualnej lewicy, że jest w Polsce zdominowana, wręcz zniewolona przez prawicowe myślenie. Jest wypłukiwana przez nieuchronne skądinąd przekonanie, że powinniśmy być tacy jak reszta Europy, a to, co się tam dzisiaj dzieje, nie podlega żadnej dyskusji, choćby było prowizoryczne, nieprzetestowane doświadczeniem. Ale także przez zwykłe niedbalstwo, brak refleksji, umysłowe lenistwo, medialne mody. Czasem zaś przez pogubienie.

Prawica pogubiona

Posłużę się przykładem aktywności nowej minister edukacji Katarzyny Hall, co paradoksalne - żony Aleksandra, którego zastrzeżenia wobec rzekomo nieuchronnego kierunku rozwoju europejskiej cywilizacji i europejskiej prawicy bardzo mi się podobają. Otóż pani Hall jest trochę taka jak europejska prawica i europejska cywilizacja. Konkretna, zapobiegliwa i generalnie rozsądna, gdy trzeba dyskutować o materialnych podstawach naszego życia, w tym przypadku akurat instytucji edukacyjnych. Trudno jej w tej dziedzinie odmówić reformatorskiej pasji. I mocno pogubiona, gdy mówiąc po marksistowsku, od bazy przechodzi do nadbudowy.

Jak zapewnić polskim szkołom minimalną dyscyplinę? Pani minister reaguje na to pytanie powoływaniem się na procedury. Na konsultowanie, doradzanie, udzielanie tak zwanej pedagogicznej pomocy. Broń Boże żadnego administracyjnego przymusu wobec dzieci i młodzieży - nawet gdy mamy do czynienia z jednostkami przeszkadzającymi rówieśnikom w nauce. Nie można się przecież przyznać, że w polskich szkołach dzieje się cokolwiek złego. Choć za parę lat trzeba będzie być może pisać raporty podobne do tych brytyjskich.

Równocześnie MEN pod jej kierownictwem szykuje pakiet zmian, które sprowadzają się do jednego: mniej zajęć, które nie służą pragmatycznemu przygotowaniu do studiów, ale mają na celu na przykład ochronę własnej tożsamości - patriotycznej i obywatelskiej. Myślę chociażby o całkiem samobójczym zamyśle redukcji godzin historii. Dedykuję te pomysły - z których pani minister nie wycofała się nawet po ich skrytykowaniu przez... premiera Donalda Tuska - tym wszystkim, którzy twierdzą, że nie ma w Polsce zagrożeń dla świata wartości. Takie zagrożenia są, tyle że niekoniecznie dotyczą ustawy regulującej dostęp kobiet do zabiegów przerywania ciąży.

Czy Katarzyna Hall działa, tak jak działa, bo Platforma Obywatelska ma jakiś groźny plan przeorania świadomości Polaków, wydania jej na pastwę lewicowych nowinek? Przeciwnie, PO jest w tej dziedzinie - tu zgoda z Krasowskim - formacją zdrowego rozsądku, połowicznego ostrożnego konserwatyzmu, który nie musi być ideologią natrętną, ba, nie musi być w ogóle zwartą ideologią.

Polityka MEN wynika przede wszystkim z urzędniczej rutyny. Jedni urzędnicy uważają w imię świętego spokoju, że szkolny pedagog na pół etatu to wystarczająca recepta na szkolne chamstwo, a czasem bandytyzm. Inni urzędnicy szukają topornych recept na to, żeby możliwie bezkolizyjnie "przerobić" kolejne roczniki, realizując ideał coraz bardziej powszechnego nauczania. Nad konsekwencjami nikt się nie zastanawia, wszak edukacja to temat niepolityczny, premier Tusk już prawdopodobnie zapomniał o swoich deklaracjach. Tylko że pewne zmiany okażą się nieodwracalne. Za kilka lat będziemy mieli już całkiem inne społeczeństwo niż dzisiaj. Inne niekoniecznie w dobrym sensie.

Polski Zapatero

Będziemy mieli, zwłaszcza że polska prawica nie ma zdania, pomysłów lub narzędzi w wielu kwestiach, ma za to przeciwnika świadomego swoich celów. Krasowski wątpi w siłę dzisiejszej polskiej lewicy. Przywołuje przykłady: poza upadkiem Urbana także słabość postkomunistów, mniejszą siłę opiniotwórczą środowisk skupionych wokół "Gazety Wyborczej", nawet zamilknięcie Olgi Lipińskiej. Nie wspomina o innym przykładzie, który nietrudno zauważyć także na łamach DZIENNIKA - siłę perswazji kręgów tworzących "Krytykę Polityczną".

Nie siłę radykalnej retoryki socjalnej - z niej nic nie wyniknie, logika liberalnego kapitalizmu wydaje się nie do ruszenia. Ale uwaga jednego ze współpracowników Sławomira Sierakowskiego: za kilka lat młodzież będą wychowywać ci, którzy są dziś wychowankami "Krytyki Politycznej", brzmi całkiem wiarygodnie. Brzmi wiarygodnie, gdy zna się atmosferę panującą na wielu polskich uczelniach, a czasem i w szkołach. To środowisko, całkiem utopijne w sferze ekonomii, ma gotowy, bardzo radykalny, a co ważniejsze - spójny projekt zmian kulturowych i obyczajowych. Zmian, które symbolizują antyklerykalne i permisywne reformy hiszpańskiego premiera Zapatero. Ale które tak naprawdę dotkną każdej dziedziny: od promowania tak zwanego bezstresowego wychowania po miękki stosunek wobec przestępczości.

Co temu projektowi przeciwstawią łagodni polscy konserwatyści typu pani minister Hall, którym Krasowski tłumaczy na dokładkę, że osiągnęli w Polsce wszystko? Słabe i spóźnione protesty.

Skądinąd najbardziej przykrą konsekwencją przyjmowania takiego projektu będzie to, że nie ograniczy się on zapewne do zmian legislacyjnych, ale dotknie istoty współczesnego społeczeństwa liberalnego. Jeśli już dziś nawet we względnie konserwatywnych Stanach Zjednoczonych sądy wywierają naciski na skautów, aby przyjmowali w swoje szeregi homoseksualistów (a więc naginali swoje wewnętrzne zasady do obowiązkowej państwowej ideologii), jeśli w niektórych krajach europejskich duchowni zaczynają mieć trudności z nauczaniem chrześcijańskiej etyki, gdy tylko zderza się ona z polityczną poprawnością, to mam wrażenie, że łagodna, miła, naprawdę przyjazna obywatelom zachodnia cywilizacja popada w kolizję z własnymi zasadami. W imię wolności oferując brak wolności, prawda, że jak na razie incydentalnie. Nie chciałbym jednak dożyć chwili, gdy takie incydenty staną się normą.

Żarliwy czy rozsądny?

Spór między prawicą i lewicą przenosi się ze sfery gospodarki na sferę obyczajów, edukacji, kształtu prawa karnego. Rozważanie, która z jego stron powinna być żarliwa i przywiązana do twardych wartości, a która pragmatyczna i wystrzegająca się skończonych projektów, nie ma zbyt wielkiego sensu. To zależy od konkretnego tematu i konkretnej sytuacji.

Polscy konserwatyści mogą przyśpieszyć nadejście zapaterystowskiej rewolucji bezrozumnym sięganiem do archaicznego języka i archaicznych postaw (walka z edukacją seksualną w szkołach, jeremiady wymierzone we wszystkie aspekty kultury masowej), ale mogą też tę rewolucję po prostu przegapić. Pogrążeni w równie błogim samozadowoleniu jak biskupi, który nie widzą spadku powołań, kryzysu wiary u swoich wiernych, a nawet u swoich księży, bo co rano zakonnica przynosi im do pokoju śniadanie, a na kościelnych uroczystościach pojawiają się regularnie państwowi dostojnicy.

Mój kłopot, podobnie jak poprzednich polemistów Krasowskiego, polega na tym, że wyraził on dwie w części uzupełniające się, ale w części sprzeczne myśli. Jeśli chciał powiedzieć: konserwatyści, bądźcie ostrożni i roztropni, unikajcie niepotrzebnej ideologii tam, gdzie wystarczy zdrowy rozsądek, podpisuję się rękami i nogami. Jeśli jednak sens jest inny: nie szarpcie się, bo los tego, w co wierzycie i co kochacie, jest przesądzony, odpowiadam: niekoniecznie. W latach 30. XX wieku nawet liberalni intelektualiści skłonni byli uważać, że los demokracji skazanych na starcie ze skrajnymi ideologiami i brutalną logiką dyktatur jest przesądzony. W kilkadziesiąt lat później to już tylko temat do zajmującej historycznej anegdoty, bo demokracje mają się nie najgorzej.