JUSTYNA PRUS: Czy pana wizyta w Polsce to kolejny znak ocieplenia we wzajemnych relacjach?
SIERGIEJ MIRONOW:
Tak. Po ochłodzeniu w 2005 i 2006 r. sytuacja wraca do normy. Zresztą proszę zauważyć, że nawet kiedy nasze kontakty polityczne były zamrożone, obroty handlowe zwiększyły się o kilkadziesiąt procent. Gospodarka to jedno, a polityka - drugie. Chociaż mamy nadzieję, że w polityce też będzie lepiej - wznawia np. pracę komisja międzyrządowa.

Reklama

Jak Moskwa patrzy na rolę Polski w UE? Ostatnie miesiące pokazały, że taktyka traktowania jej jako drugorzędnego członka UE nie sprawdziła się.
Polska jest wpływowym członkiem Unii. Po tym, jak w listopadzie 2006 r. zablokowała negocjacje z Rosją w sprawie nowego porozumienia o współpracy, nie ma co do tego wątpliwości. Liczymy, że teraz, gdy Polska wycofała weto, szybko dojdziemy do porozumienia. Ono odpowiada interesom zarówno UE, jak i Rosji.

Jednak UE i Rosja mają rozbieżne wizje w wielu kwestiach, zwłaszcza jeśli chodzi o energetykę...
To oczywiste, że do stołu siadają ludzie, którzy często mają diametralnie różne stanowiska. I tak się w końcu dogadują, jeśli tylko jest dobra wola. A dobra wola jest.

Mam wątpliwości właśnie co do woli obu stron. Stary traktat automatycznie się przedłuża, a elementy nowej Karty Energetycznej, które wpisano do unijnego mandatu na wniosek Warszawy, zdecydowanie są Rosji nie w smak. Może Moskwa woli nie spieszyć się i przeciągać negocjacje? A czy jesteście gotowi zgodzić się na liberalizację dostępu do jej złóż i sieci przesyłowych?
Podpisanie tego porozumienia jest w naszym interesie. Chcemy rozwijać współpracę, handel, dążyć do ruchu bezwizowego.
Co Europa ma na myśli, mówiąc o liberalizacji? Chce, byśmy otworzyli dostęp do swoich złóż. My jesteśmy na to gotowi tylko na zasadzie wzajemności. A przecież w UE nie ma takich złóż surowców, więc gdzie tu wzajemność? Porozumienie jest jednak możliwe. W Europie są przecież sieci przesyłowe, do których my moglibyśmy dostać dostęp w zamian za udostępnienie swoich. Jakaś forma kompromisu jest realna, bo przemawia za tym nasze wzajemne uzależnienie. Europa chce mieć zapewnione dostawy. My chcemy wieloletnich kontraktów, które pozwolą uruchomić nowe złoża. Nie ma żadnej broni politycznej - to mit.

Reklama

Niektóre państwa UE, w tym Polska, są zaniepokojone kolejnymi rosyjskimi projektami gazowymi, których trasy nas omijają. Chodzi m.in. o Gazociąg Północny. PE uznał, że stanowi on zbyt duże zagrożenie dla ekologii.
Rozumiemy postulaty ekologiczne i sprawdzimy wszystko dziesięć razy, by rurociąg po dnie Bałtyku nie stanowił zagrożenia dla środowiska. Czym innym są jednak zastrzeżenia o charakterze politycznym. Jak mamy negocjować, skoro Polska nie przedstawia w tej sprawie konkretnego stanowiska, tylko mówi: nie i już, nie zgadzamy się? A nasi europejscy partnerzy są zainteresowani stałymi dostawami i ta trasa pozwoli nam je zapewnić.

Polska i Rosja mają rozbieżne stanowiska w sprawie przyjęcia do NATO Ukrainy i Gruzji. Czy ta sprawa nie doprowadzi do poważnego sporu?
Nie, jeśli będziemy o tym rozmawiać. Chcemy, by Zachód dobrze zrozumiał nasze stanowisko. Gruzini popierają wejście do NATO, ale większość obywateli Ukrainy jest temu przeciwna. Dlaczego demokratyczny Zachód popiera niedemokratyczną decyzję podjętą przez władzę w Kijowie? Dlaczego ciągniecie Ukrainę do NATO wbrew woli jej mieszkańców? Czemu Kijów nie przeprowadzi referendum? Chcą? Naprzód! Nie chcą? Do widzenia!
Poza tym Rosja jest przeciwna rozszerzeniu NATO z pragmatycznych względów. Uważamy, że jego formuła się wyczerpała. Nie ma zagrożeń, które uzasadniałyby rozbudowywanie bloku wojskowo-politycznego. Powtórzę za Władimirem Putinem, że nie liczą się zamierzenia, a potencjały. Dzisiaj nikt nie ma złych intencji, ale kto wie, co będzie jutro. Dlatego wojskowy blok pod naszymi granicami absolutnie się nam nie podoba.

Skoro mowa o potencjałach... Wkrótce może zapaść ostateczna decyzja o umieszczeniu w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej.
Polska popełnia błąd. Amerykanom nie chodzi o zagrożenie ze strony Iranu, to dla nas oczywiste. Bo dlaczego USA nie zgodziły się na naszą propozycję przyłączenia się do systemu i wykorzystania do tego bazy w Azerbejdżanie, co byłoby o wiele bardziej logiczne z punktu widzenia ewentualnego irańskiego ataku? Jesteśmy poważnie zaniepokojeni: przeciwko komu ma być zbudowana ta tarcza będąca elementem atomowych ofensywnych sił armii USA? Dlatego sprzeciwiamy się i powtarzamy, że to nie służy bezpieczeństwu na kontynencie, to nie służy otwartemu dialogowi z Rosją.

Reklama

Polskie MSZ potwierdziło ostatnio, że zgodzi się na regularne wizyty rosyjskich inspektorów, jeśli powstanie baza w Polsce.
To dla nas średnie pocieszenie. Dzisiaj nas wpuszczą, jutro zmienią zdanie. To nie jest żadna gwarancja, dlatego przypomnę to, co mówili nasi wojskowi. Jeśli te elementy powstaną, weźmiemy je pod naszą obserwację.

Moskwa liczy na to, że po wyborach w USA ten temat umrze śmiercią naturalną?
Rosyjskie przysłowie mówi: pokładaj nadzieję w Bogu, ale sam sobie pomagaj. A co do wyborów w USA, to trzeba poczekać. John McCain zapowiada, że będzie jastrzębiem w stosunkach z Rosją. Co do Baracka Obamy, trudno przewidzieć: kampania to jedno, a rzeczywistość to drugie. Pokładanie wiary w wyborczych obietnicach to naiwność. Ale niezależnie od personaliów, liczymy na zdrowy rozsądek Waszyngtonu i wstrzymanie tego projektu.

Czy jest jakiś wariant, w którym Rosja mogłaby zaakceptować tarczę w Polsce?
Moim zdaniem nie. Ale naszą politykę zagraniczną kształtuje prezydent, a zawsze nawet w najtrudniejszych sytuacjach można znaleźć kompromisy, więc nie można wykluczyć, że i w tym przypadku znalazłoby się jakieś wyjście. Jeśli tarcza powstanie, będziemy musieli zareagować ze względu na swoje bezpieczeństwo. Nie będzie to oznaczać nowej żelaznej kurtyny, ale powstanie rysa na naszych relacjach. Warto się jeszcze zastanowić nad celowością przyjmowania amerykańskiej bazy.