Po przeczytaniu książki Cenckiewicza i Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” muszę stwierdzić z całą pewnością, że pod względem faktograficznym jest przygotowana bardzo rzetelnie. Autorzy włożyli w nią mnóstwo pracy i dotarli do materiałów wcześniej nieznanych. Teza, że prezydent Lech Wałęsa przekazywał Służbie Bezpieczeństwa informacje na temat stoczniowców, jest najprawdopodobniej prawdziwa.

Reklama

Jedyny problem to taki, że - także ze względu na opisany przez Gontarczyka proceder niszczenia akt TW "Bolka” - dokumenty, na których ją oparto, to kserokopie. Brakuje oryginałów, które umożliwiłyby formalną weryfikację ich autentyczności, oddzielenie prawdziwych dowodów od esbeckich fałszywek. Dlatego też wstrzymuję się od powzięcia całkowitej pewności w tej sprawie, choć z dużym prawdopodobieństwem wydaje się jednak, że Lech Wałęsa to TW "Bolek”.

Z dokumentów wynika, że werbunek Wałęsy, ze względu na masowość akcji SB po grudniu 1970 roku, był przeprowadzony żywiołowo, bez zachowania wszystkich procedur, między innymi napisania zobowiązania do współpracy czy samodzielnego wyboru pseudonimu. Możliwe wydaje się zatem, że z powodu gwałtownego trybu, w jakim był przeprowadzony jego werbunek, nie figurował w aktach jako regularny tajny współpracownik.

W związku z takim, a nie innym charakterem kontaktów z SB dopuszczam możliwość, że Wałęsa nie zdawał sobie wtedy sprawy z tego, że jest TW. Z jego perspektywy mogło to wyglądać tak, że esbecy go o coś pytali, a on odpowiadał, coś tam sugerował. Tak naprawdę dzięki tym paru dokumentom widać, że Wałęsa nie zmienił się pod względem światopoglądu - uważał, że złym rozwiązaniem jest otwarta wojna na ulicach, że należy unikać rozlewu krwi, że lepiej kombinować z władzą, niż się z nią bić. A Służba Bezpieczeństwa te odruchy prostego robotnika wykorzystywała.

Reklama

Wydaje się, że zasadniczy okres współpracy TW "Bolka” przypadł na lata 1971 - 1972, kiedy to kilka lub kilkanaście razy spotkał się z funkcjonariuszami SB. Od roku 1973 zaczął się wyraźnie dystansować do bezpieki, a spotkania esbeków z nim miały na celu raczej dyscyplinowanie coraz bardziej niepokornego, wymykającego się spod kontroli współpracownika. Dlatego, na podstawie przedstawionych dokumentów, nie szedłbym tak daleko, jak autorzy "SB a Lech Wałęsa...”, którzy dowodzą, że regularna współpraca TW "Bolka” trwała aż do 1974 roku. Wydaje mi się, że doszło tu ze strony autorów do pewnej nadinterpretacji dość wyrywkowych dokumentów z tego późniejszego okresu. Jak wskazuje wiele udokumentowanych przypadków, proces wyrejestrowania tajnego współpracownika przez SB mógł się ciągnąć latami i tak tłumaczyłbym rok 1976 jako termin wyrejestrowania TW "Bolka”.

Wyjaśnienia Lecha Wałęsy, który najpierw twierdził, że TW "Bolkiem” mógł być podsłuch, a ostatnio, że mógł to być jeden z jego kolegów ze stoczni (wskazał go zresztą nieomal palcem) trudno traktować poważnie. Z drugiej strony trudno się oczywiście dziwić, że przy jego charakterze, trudnej sytuacji, w jakiej się znalazł, i emocjach wokół sprawy, tak się miota. Ma prawo się bronić, choć styl, w jakim to robi, może budzić wątpliwości.

Moja główna uwaga do pierwszej części książki dotyczącej lat 70. i opracowanej przez Sławomira Cenckiewicza brzmi tak: nie udało się w niej stwierdzić, które dokumenty zostały sfałszowane przez SB w latach 80. Wiadomo, że jakieś były fałszowane, prawdopodobnie te, które podrzucono Annie Walentynowicz i ambasadzie Norwegii, ale nie ma na ten temat pewności i Cenckiewicz albo nie próbował tego sprawdzić, albo mu się to nie udało.

Reklama

Ten brak ma natomiast podstawowe znaczenie dla wiarygodności tego, co zostało z akt TW „Bolka”, i w związku z tym – dla pełnego udowodnienia tezy autora. Dlatego też budzą tu moje wątpliwości takie sformułowania, jak "wszystko wskazuje na to”. Bo z punktu widzenia historyka można powiedzieć tylko, że "wiele na to wskazuje”. Ta część książki jest więc udokumentowana rzetelnie, ale z powodu niemożności uzyskania konkluzywnych wniosków co do tego, co zostało sfałszowane, ci, którzy mówią, że nie wierzą we współpracę Lecha Wałęsy, uzyskują pewien argument na swoją rzecz.

Druga część książki dotyczy okresu od 1978 do 1989 roku. Cenckiewicz podejmuje w niej próbę wyjaśnienia, czy współpraca Lecha Wałęsy, którą obaj autorzy przyjmują jako pewnik, miała wpływ na jego działania czy stanowisko polityczne, jakie przyjmował w owym czasie. Rzeczywiście, jeśli Wałęsa był informatorem SB, to szantaż ze strony władzy, strach przed tym, że dowiedzą się koledzy z opozycji, czy sama jego pamięć o tym mogła wpływać na to, co robił i warto było to zbadać. Do tej części mam jednak zarzut metodologiczny - Cenckiewicz poddaje analizie tylko tezę, że taki wpływ miał miejsce, zamiast skonfrontować ją z tezą odwrotną.

Podaje informacje z bardzo różnych źródeł, od wiarygodnych, jak "Dzienniki polityczne” Rakowskiego, po zupełnie niewiarygodne, jak zaczerpnięte z drugiej lub trzeciej ręki wypowiedzi funkcjonariusza KC PZPR Michała Atlasa, czy pozbawione niestety odautorskiego komentarza fragmenty książki Marka Barańskiego z 2001 roku, który był współpracownikiem SB, a w 1982 roku brał udział w fałszowaniu taśm braci Wałęsów. Konkluzja Cenckiewicza nie jest tu zresztą jasna - wydaje się jednak, że skłania się on do zdania, że o ile władze starały się Wałęsę szantażować, to w ostatecznym rozrachunku jego współpraca z początku lat 70. nie miała raczej wpływu na postępowanie w latach 80., a na pewno nie miała wpływu na to, co robił w kluczowych momentach, czyli w Sierpniu ’80 czy w stanie wojennym.

Trzeba przyznać, że ten czas między 1978 a 1989 jest najtrudniejszy do udokumentowania. Wiemy, że na szczytach władzy wiedziano o agenturalnym epizodzie Wałęsy, nieznane są jednak jakiekolwiek, poza operacjami samej Służby Bezpieczeństwa (mającymi na celu zdyskredytowanie Wałęsy w środowisku opozycyjnym albo zastraszenie go), próby politycznego wykorzystania tej wiedzy.

Trzecia część książki, autorstwa Piotra Gontarczyka, dotyczy losów akt „Bolka” w latach 90. i oparta jest przede wszystkim na dokumentach uzyskanych z ABW. Ich analiza jest w pełni przekonująca i tak naprawdę te dokumenty, nie zaś sam w sobie epizod z lat 70., najbardziej obciążają Wałęsę. Dokonując akcji czyszczenia akt, niejako przyznał zresztą, że dokumenty były dla niego kłopotliwe. Szczególnie warte polecenia są rozdziały dotyczące niszczenia akt w Warszawie i w Gdańsku oraz śledztwa w tej sprawie. Akcja ta odniosła zresztą niemały sukces, bo z wyjątkiem paru donosów "Bolka” nie zachowało się prawie nic i z tego właśnie wynika niemożność postawienia ostatecznych wniosków na temat przeszłości Wałęsy.

Wiadomo, że z wypożyczonych przez Wałęsę dokumentów nie wrócił cały zbiór mikrofilmów zawierających ponad dwa tysiące stron dokumentów. Trudno jest nawet dotrzeć do tego, co dokładnie się na nich znajdowało. Mogły to być zarówno dokumenty z lat 70., jak i, co nawet bardziej prawdopodobne, z lat 80. Część z nich zawierała informacje dotyczące Wałęsy, ale nie tylko jego. Także wielu innych, znanych działaczy opozycji.

Również o tej części, podobnie jak o książce jako całości, trzeba jednak powiedzieć, że jest nierówna. Są w niej elementy według mnie zupełnie zbędne, takie jak rozdział o lustracji (np. kto był za, a kto przeciw) czy o upadku rządu Jana Olszewskiego, które nie mają związku z zasadniczym tematem pracy: czy Wałęsa był TW „Bolkiem” i co z tego wynikło.

Co do otoczki politycznej książki, warto pamiętać, że dokumenty bezpieki na temat opozycji gdańskiej z 1970 roku wypłynęły, zanim doszło do władzy PiS, zanim IPN zaczął być postrzegany jako organ prowadzący taką, a nie inną politykę historyczną, przy okazji programu badawczego IPN dotyczącego opozycji przedsierpniowej, w tym historii Wolnych Związków Zawodowych. Wtedy to ukazać się miały dwa albo trzy tomy dokumentów SB dotyczących jej działań wobec opozycji demokratycznej w Trójmieście i wtedy to okazało się, że dokumentów na temat Lecha Wałęsy jest tak dużo, że muszą one zostać wydzielone do oddzielnej publikacji. O innych działaczach, takich jak Andrzej Gwiazda czy Bogdan Borusewicz nie było tylu materiałów. W rezultacie kolegium IPN ustaliło, że najpierw wyjdzie "SB a Lech Wałęsa”, a później dopiero jeden albo dwa tomy "SB a opozycja demokratyczna w Gdańsku”.

Polityka historyczna IV RP wpłynęła więc tylko na stylistykę wstępu i zakończenia książki oraz na wprowadzenie elementów związanych z opcją obecnego PiS, a dawniej PC, która jest przedstawiana, jako „właściwa droga” rozliczania przeszłości. I to jest, według mnie, jeden z mankamentów tej książki, mankamentów w sensie dydaktycznym, ponieważ polityczny zamysł autorów staje się przez to zbyt jednoznaczny. Gdyby Cenckiewicz i Gontarczyk pominęli te elementy, między innymi te rozdziały o lustracji i obaleniu rządu Olszewskiego - wątki, które dla meritum sprawy są drugorzędne, natomiast politycznie są pierwszorzędne - a skupili się na analizie dokumentów, sytuacji, w jakiej powstawały - tutaj w części Cenckiewicza brakuje z kolei analizy sytuacji w Stoczni Gdańskiej w latach 70. oraz działań innych TW - i wreszcie tego, jak były niszczone, ich książka stałaby się bardziej przekonująca.

Pełna bezstronność jest dla historyka niemal niemożliwa do osiągnięcia, u Gontarczyka i Cenckiewicza widać jednak zbyt wyraźnie - co zresztą wynika z ich autentycznych przekonań - że piszą pod tezę, że pewnych jej elementów nie próbują podważać. Jako że temat Lecha Wałęsy ma aspekt polityczny, te jednostronne elementy w ich pracy będą im naturalnie wytykane i mogą zaszkodzić jej wiarygodności.

O ile w ostatecznym rozrachunku uważam, że dobrze się stało, że książka Cenckiewicza i Gontarczyka została wydana pod szyldem IPN (mimo że swego czasu zgłaszałem co do tego wątpliwości na obradach kolegium), o tyle niefortunny wydaje mi się wstęp Janusza Kurtyki. Z jednej strony dlatego, że nadaje on pracy o wyraźnych konotacjach politycznych zbyt wysoką rangę i przenosi odpowiedzialność za treść książki z autorów na kierownictwo Instytutu - nie każde wszak wydawnictwo IPN opatrzone jest wstępem prezesa - z drugiej, ze względu na samą jego treść.

Pada w nim zdanie: "Badania nad <Solidarnością> mogą być podejmowane w sposób nieograniczony dopiero po szczegółowym wyjaśnieniu problemu i charakteru relacji Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa”. Nie mogę się zgodzić z takim postawieniem sprawy. Badania nad "Solidarnością” mogą być podejmowane w sposób nieograniczony, nawet jeżeli nie będziemy mieli wyjaśnionych relacji Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa, bo przecież "Solidarność” to nie był sam tylko Lech Wałęsa!

*Andrzej Paczkowski, historyk, członek Kolegium IPN, profesor Collegium Civitas. W latach 80. współpracował z podziemną „Solidarnością”, należał do opozycyjnego Społecznego Komitetu Nauki. Wyróżniony m.in. Nagrodą Fundacji na rzecz Nauki Polskiej