Gdy niedawno Czesław Kiszczak zapowiadał dziennikarzom obsługującym jego proces, że chyba się już z nimi nie spotka, no może przy wódce i zakąsce, napisałem, że może mieć rację. Proces autorów stanu wojennego uległ bezterminowemu odroczeniu i 83-letni ostatni szef tajnych i jawnych służb komunistycznego państwa jawił się jako szczęśliwy emeryt. Ale oto w następstwie apelacji ta sama sędzia, która chciała przesłuchania Gorbaczowa i pani Thatcher, a więc wysłania aktu oskarżenia w kosmos, twardo żąda od Kiszczaka stawiennictwa.

Reklama

Proces jednak się odbędzie. Dawni funkcjonariusze komunistycznego państwa będą odpowiadali z tego samego paragrafu co członkowie mafii pruszkowskiej. Ja zaś zastanawiam się, co jeszcze da się napisać o generale Kiszczaku, do którego sądowego rozliczenia wzywałem setki razy.

Na furtce willi generała na warszawskim Mokotowie wisi napis „Uwaga zły pies i jeszcze gorszy pan”. To świadectwo poczucia humoru właściciela. Kiszczak robi do nas oko: niby jestem potworem, którym antykomuniści straszą dzieci, a tak naprawdę miły ze mnie staruszek.

Napis na furtce to atrakcja dla nielicznych, ale taką rolę odgrywał generał przez całą III Rzeczpospolitą. Dyskretny i uprzejmy, rzadko, ale grzecznie odpowiadał na pytania. Już w latach 80. umiał ujmować poznających go działaczy opozycji, a biskupów owinął sobie wokół palca. Nawet jeśli jego dar budzenia sympatii był produktem wieloletnich szkoleń, wychodziło mu to dobrze. Oczywiście flirt Adama Michnika z Kiszczakiem był produktem zimnego wyboru naczelnego "Wyborczej". Ale trochę mu się i nie dziwię. Czasem tak jest - gdy poznamy naszych prześladowców jako miłych gawędziarzy, to jak byśmy złapali Pana Boga za nogi.

Reklama

Tym było to łatwiejsze, że Kiszczak to nie latynoski generał z rękami umazanymi po łokcie we krwi. Może i robił straszne rzeczy jako funkcjonariusz wojskowej informacji w latach 40. i 50., ale niewiele o tym wiemy. A później, na przykład podczas stanu wojennego? Kilka masakr trochę przez przypadek, a poza tym - tego postraszyć, tego pozbawić widzeń, tego przekupić, tu podfałszować dowody. Rutyna policyjnego państwa w stanie kryzysu. Ironizuję. Ale tak mogło myśleć wielu, zwłaszcza w czasach gdy zło potrafi się szybko opatrzeć.

Zwykle gdy mówi się o generałach stanu wojennego, pojawia się żal, że ci, którzy odbierali Polakom nadzieję, wyszli po upadku dyktatury suchą nogą. Ten żal nie jest obcy i mnie. Ale wspominając atmosferę początku lat 90., wypada się raczej cieszyć zmianą na lepsze. Kokieteria Kiszczaka zawisa w próżni. Dziennikarze zapraszani na wódkę i zakąskę, nie korzystają. Głosów mocnej obrony brak. Sondaże o stanie wojennym - wciąż równowaga zwolenników i przeciwników, ale więcej głosów na "nie" niż kiedyś. Młodzież racji generałów nie kupiła. Nie stali się ciepłymi bohaterami popkultury jak zawodowi mordercy w amerykańskich filmach. Czy to akt sprawiedliwości wobec człowieka, który osobiście pilnował, aby mordercom Grzesia Przemyka nie stała się krzywda? Nie całkiem, ale jest lepiej niż sądziłem. Proces w aurze zimnej obojętności. W zapomnieniu. Dobre i to.