Noc, kiedy Wojciecha Jaruzelskiego wybierano na prezydenta, była wyjątkowo gorąca. Pamiętam, jak podszedł do mnie Andrzej Wielowieyski i powiedział: "Słuchaj, Ryszard, jest niedobrze. Trzeba jakoś generała wybrać, bo inaczej grozi nam destabilizacja. Dołączyłbyś się do tego?". Odpowiedziałem mu mniej więcej tak: "Niech wybiorą go ci, którzy mają powinność w tej sprawie". I nie przyłączyłem się, choć też uważałem, że generał powinien być wybrany. Potem - jak wiadomo - i tak go wybrano. Jednym głosem. Gdyby tego głosu zabrakło, nie zostałby prezydentem.

Reklama

Mit ojca założyciela

Zdania odnośnie Jaruzelskiego były już wówczas w opozycji demokratycznej podzielone. Ci, którzy na niego głosowali (lub umożliwili jego wybór, nie oddając głosu), argumentowali najczęściej, że odegrał w procesie przemian wielką rolę i należy jakoś to docenić. Ludzie skupieni wokół Lecha Wałęsy kontestowali mit generała-partnera wyciągającego do demokratów rękę w imię budowania lepszej Polski. Ja sam należałem do tych - nielicznych - którzy byli przekonani, że pozycję generała należy jakoś respektować, jednak nie oznaczało to uznania mitu demokratycznego reformatora. Znakomicie zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jest i nigdy nie był miłośnikiem demokracji. Był człowiekiem, który nie zamierzał stawiać oporu temu, co nieuchronne. Był oportunistą. Poza tym uważaliśmy, że musimy postępować zgodnie z pewnymi regułami etycznymi. Nie sposób było oddać głos na kogoś, kto jest odpowiedzialny za stan wojenny.

Mit generała jako postaci, która przyczyniła się do polskich przemian w 1989 roku, przetrwał jeszcze kilka lat, jednak systematycznie słabł. Słabł, bo zaczęto głośno mówić o pewnych elementach z jego biografii. Na przykład o roli, jaką odegrał w 1968 roku. Szczególne znaczenie miały informacje Instytutu Pamięci Narodowej o współpracy Jaruzelskiego z Informacją Wojskową w latach 40. Muszę przyznać, że to również mi nie mieściło się w głowie. Wiedziałem, że generał zaakceptował system komunistyczny w pełni i traktował go jako trampolinę do kariery. Nigdy jednak nie przypuszczałem, że ową karierę zaczynał w tak podły sposób. Informacja Wojskowa odegrała w powojennej Polsce rolę jeszcze bardziej ponurą niż SB. Niszczyła ludzi w szczególnie wyrafinowany sposób, biorąc na cel najbardziej zasłużonych dla Polski.

Reklama

Gwałtownej erozji mit Jaruzelskiego został poddany także wtedy, gdy ujawniono kolejne okoliczności stanu wojennego, w szczególności stosunek Związku Radzieckiego do całej operacji. Dziś trudno mieć wątpliwości, że generał wprowadził stan wojenny przede wszystkim w imię obrony interesów komunistycznego establishmentu. Powtarzany przez niego argument o ochronie przed interwencją rosyjską ubliża jego inteligencji. Gdy dziś opowiada o tym, że próbował ratować polską gospodarkę, brzmi to wręcz żałośnie. Polska gospodarka została już wcześniej doszczętnie zniszczona przez dziesiątki lat panowania systemu komunistycznego. Wszyscy zresztą widzieli, że w okresie 1982 - 1985 generał próbował przywrócić tradycyjny, autorytarny komunizm. Przegrał. Porozumienie z opozycją, które po kilku latach mimo licznych wahań zaakceptował, było efektem po pierwsze tego, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia, a po drugie - że wciąż miał nadzieję na sukces, a przynajmniej na uniknięcie osobistej porażki.

Patrząc z perspektywy czasu, nie jestem pewien, czy Jaruzelski był istotnie niezbędny do tego, by w 1989 roku doszło do pokojowego przejęcia władzy przez opozycję. Jego mit - że jest człowiekiem otwartym, forsującym głębokie przemiany - powstał bez głębszej przyczyny i spełniał przez lata raczej funkcję alibi dla części opozycji demokratycznej.

Autentyczny przełom

Reklama

Zupełnie inaczej ma się sprawa z mitem Okrągłego Stołu. Tej "imprezy" jestem skłonny do dziś bronić. Dlaczego? Niedawno Czesław Kiszczak w "Gazecie Wyborczej" cytował mój tekst chyba z 1989 roku, w którym napisałem, że my, opozycja demokratyczna, byliśmy wówczas słabi. To prawda. Okrągły Stół był dla nas wielką szansą uruchomienia przemian bez czekania na kolejne wielkie przesilenie, którego nie mieliśmy wtedy możliwości wywołać. Paradoksalnie, nie było wcale tak bardzo ważne, jak wiele udało się wówczas wynegocjować. Istotne było, że opozycja pokazała się opinii publicznej. Że zobaczono nas jako zespół ludzi, którzy byli zwolennikami jakiegoś alternatywnego porządku. Oraz że władza uznała, iż mamy prawo z tą alternatywą otwarcie wystąpić. Uważam, że nawet gdyby nie doszło wówczas do żadnego porozumienia i rozeszlibyśmy się, aktywa opozycji byłyby większe. Po Okrągłym Stole nic nie mogło już wrócić w swoje dawne koleiny.

Antoni Dudek sugerował w swoich książkach, że w istocie Okrągły Stół nie był koniecznością, że system nawet bez niego szybko by się zawalił. Nie jestem o tym przekonany. Komuniści nie byli wówczas zupełnie bez rezerw. Gdyby sięgnięto po instrumenty otwartego przymusu, wszystko przypuszczalnie trwałoby jeszcze przez kilka lat i koniec nie byłby pokojowy. Dlatego rozwój wydarzeń 1989 roku uważam za korzystny. I to nawet pomimo nieodpartego wstrętu, jaki wzbudzała we mnie fraternizacja z przedstawicielami establishmentu - w wykonaniu Adama Michnika i innych osób.

I tu ważna uwaga: często zapomina się, mówiąc o dziedzictwie Okrągłego Stołu, że polityczny alians opozycyjnych środowisk liberalnych z częścią postkomunistów został zawarty później. Tworzył się w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, który był przecież rządem najszerszej z możliwych koalicji - takiej, wobec której nie było w parlamencie opozycji. To właśnie wtedy powstało coś, co do dziś ciąży na Polsce: przekonanie elit, że lepiej niż społeczeństwo wiedzą, co jest w jego interesie.

Sądzenie generała

Czytamy dziś nieraz, że Okrągły Stół był dziełem Wojciecha Jaruzelskiego bądź innych przedstawicieli PZPR przygotowywanym w porozumieniu z Kremlem i mającym doprowadzić do utrzymania władzy przez komunistów. Nawet jeśli miały miejsce jakiekolwiek tego typu działania, które wpłynęły na sytuację w 1989 czy 1990 roku, to przecież i tak później proces zmian poszedł swoją drogą. Dlatego nie można tej hipotezy używać, by wyjaśnić to, co działo się w Polsce przez następne 15 - 20 lat.

Jestem zdania, że funkcjonariuszy z czasów PRL, takich jak Jaruzelski, należy sądzić, ale nie w sposób przewidziany dla przestępców kryminalnych. Sądzę zresztą, że akurat generał powinien być objęty abolicją. Tym bardziej że zrobił naprawdę dużo, by stan wojenny nie był krwawy. Zwykle się tego nie docenia. Ofiary oczywiście były. Ale kiedy wieziono mnie do Białołęki w nocy z 12 na 13 grudnia, wiedziałem, że nie jadę na egzekucję, tylko do więzienia. Gdybym był w Ameryce Łacińskiej, byłbym pewien, że jadę pod ścianę. Można powiedzieć, że Jaruzelski postępował w taki sposób, ponieważ był oportunistą, więc żadna w tym jego zasługa. Ale praktyczne konsekwencje są bardzo ważne. Dotyczy to także Okrągłego Stołu.

p

*Ryszard Bugaj, ur. 1944, ekonomista, publicysta, jeden z najważniejszych przedstawicieli polskiej lewicy postsolidarnościowej. Pracuje w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. W latach 1989 - 1997 poseł na Sejm. Założyciel i do roku 1997 przewodniczący Unii Pracy, zdecydowanie przeciwny współpracy tej partii z SLD. W 1998 roku odszedł z UP, powrócił do niej na krótko w 2006 roku, by potem definitywnie się z nią rozstać.