Od dawna się mówi, że Polska zasługuje na objęcie któregoś z najważniejszych stanowisk w strukturach europejskich czy północnoatlantyckich. A mało który polski polityk jest na to tak przygotowany jak Aleksander Kwaśniewski. Jest on osobą nie tylko bezsprzecznie inteligentną, ale też znaną z dyplomatycznego obycia i powszechnie poważaną za granicą. Dla Polski taka nominacja byłaby rewelacyjnym wzmocnieniem pozycji: zarówno wobec partnerów w Unii i NATO, jak i wobec Rosji. Wbrew bowiem przekonaniu niektórych polityków niechętnych Kwaśniewskiemu, nie byłby on wcale mile widziany przez Moskwę. Przecież Aleksander Kwaśniewski od czasu pomarańczowej rewolucji nie ukrywa swojego poparcia dla integracji Ukrainy i Gruzji ze strukturami zachodnimi. Po bukaresztańskim szczycie nie krył też niezadowolenia, że Gruzja nie została włączona do planu NATO.

Reklama

W dywagacjach na temat następcy Jaapa de Hoopa Scheffera pojawiło się też nazwisko Radka Sikorskiego. Już dziś można mieć pewność, że taka kandydatura rozsierdziłaby panów Miedwiediewa i Putina jeszcze bardziej. W końcu ledwie dwa tygodnie temu szef polskiego MSZ otwarcie mówił w Waszyngtonie, że NATO nie powinno ustępować Rosji pola. Wolałabym zresztą, żeby Sikorski został na razie w Polsce, bo jest świetnym szefem dyplomacji. Potwierdzają to rankingi poparcia, w których depcze po piętach Donaldowi Tuskowi, co pewnie pana premiera zbytnio nie cieszy. Ale też szkoda byłoby, żeby z powodu osobistych animozji pozbywać się z kraju takiego zdolnego polityka jak Sikorski.

Co innego Aleksander Kwaśniewski: on już więcej w Polsce nie osiągnie. Był dwa razy prezydentem i zapowiada, że nie będzie więcej wchodził w politykę wewnętrzną. Ostatnim swoim zaangażowaniem przed wyborami 2007 raczej lewicy nie pomógł - z powodu filipińskiego wirusa. Nie w smak mu więc propozycje, by patronował odbudowanej lewicy albo kandydował do europarlamentu. Polityk takiego formatu i w takim wieku ma jeszcze wiele do zrobienia i rzeczywiście najlepiej, byśmy wykorzystali go na forum zagranicznym wszędzie tam, gdzie będzie mógł wzmocnić polską pozycję.

Pozostaje pytanie, jak taki awans Kwaśniewskiego zniosłaby nasza głowa państwa. Dotychczas obaj panowie darzyli się raczej szacunkiem i estymą. Sielanka skończyła się po zeszłotygodniowej awanturze ze strzelaniną w Gruzji. Aleksander Kwaśniewski przyłączył się do "prorosyjskiego lobby", o którym mówił prezydent, i skrytykował jego wypad z prezydentem Saakaszwilim. Stwierdził wręcz, że Lech Kaczyński zbytnio zaangażował się po stronie gruzińskiej i przestaje być w tym konflikcie arbitrem, co było dotąd cenione w Unii Europejskiej. A Lech Kaczyński nie zapomina wycelowanej w siebie krytyki.

Reklama

Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli kandydatura Kwaśniewskiego przybierze realne kształty, to nawet pan prezydent wzniesie się ponad własne urazy i ją poprze. Bo gdyby Kwaśniewski rzeczywiście został szefem NATO, to dopiero Miedwiediewowi i Putinowi ruskie stanęłyby w gardle.