Od blisko dwóch tygodni w całej Polsce aż huczało od najróżniejszych opinii w związku z zarzutem tajnej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, jaki ciążył na lubelskim arcybiskupie. Fakt wieloletnich agenturalnych związków duchownego z bezpieką PRL ujawniły media tuż Bożym Narodzeniem 2006. Arcybiskup, który został nieco wcześniej nominowany przez Watykan na głowę Kościóła warszawskiego, szedł w zaparte. - Nie współpracowałem, niczego nie podpisałem, na nikogo nie donosiłem - oświadczał w kolejnych publicznych wystąpieniach. Kiedy jednak media zaczęły publikować materiały nie pozostawiające wątpliwości o długiej i owocnej dla SB tajnej współpracy arcybiskupa, ten po prostu zamilkł.

Reklama

W ten wyjątkowy piątek, miał też miejsce niezwykły zwrot w postawie arcybiskupa Wielgusa. Oto rano, podczas wejścia na teren rezydencji metropolity, Wielgus nadal zaprzeczał, jakoby miał współpracować ze służbami PRL. Po południu zmienił nagle front - i przyznał się do współpracy z SB.

Zrobił to dopiero na dwa dni przed ingresem, czyli uroczystym zaprzysiężeniem arcybiskupa Wielgusa na warszawskiego namiestnika Watykanu. Wielu doszukiwało się w jego postępowaniu koniunkturalizmu, który miałby polegać na tym, że wobec twardych dowodów jego winy, uznał, że dobrym taktycznym rozwiązaniem, umożliwiającym sprawowanie swego wysokiego urzędu kościelnego będzie właśnie przyznanie się.

Jakie były rzeczywiste motywy arcybiskupa nie dowiemy się nigdy. Nie można przecież wykluczyć czystych intencji, jakie nim w tym momencie kierowały. Jak pamiętamy, w ostatniej chwili arcybiskup Wielgus odwołał Ingres, co równało się rezygnacji ze stanowiska metropolity. Z całą pewnością uratowało to polski Kościół od pęknięcia jakie mu wówczas groziło.

Reklama

Przy okazji tej sprawy, zanotuję z niesmakiem słowa Stefana Niesiołowskiego wypowiedziane na trzy dni przed nieudanym ingresem (dzień przed wyznaniem Wielgusa o swojej współpracy): "Jeśli są hieny cmentarne, to są także hieny lustracyjne (...) To jest niebywałe, ile ci ludzie wyrządzili szkód Kościołowi". A czy Niesiołowski zastanawiał się, jakim ciosem dla Kościoła byłoby wypłynięcie na światło dzienne sprawy Arcybiskupa Wielgusa w trakcie jego posługi jako przywódcy duchowego warszawskich wiernych?