Zbigniew Ćwiąkalski nigdy nie powinien był zostać ministrem sprawiedliwości. Jego uwikłanie jako adwokata od początku ciążyło nad urzędem. Reprezentowanie interesów ludzi, wobec których później jako minister i prokurator generalny powinien prowadzić śledztwa, stawiało go w trudnej sytuacji. Wprawdzie mecenas Ćwiąkalski twierdził, że zawsze występował wyłącznie jako ekspert sporządzający opinie prawne, to jednak były to opinie np. w sprawie Henryka Stokłosy czy Ryszarda Krauzego. Sytuacja była więc dwuznaczna. Jeśli nie można mówić o sytuacji korupcjogennej, to z całą pewnością można mówić o poważnej niezręczności.

Reklama

A przecież resort sprawiedliwości zawsze jest wizytówką rządu. To na nim spoczywają najtrudniejsze zadania i prowadzenie spraw często mających kontekst polityczny. Sprawiedliwość to obszar bardzo wrażliwy na wszelkie uwikłania quasi-polityczne i nieustannie pozostający pod obstrzałem mediów i opinii publicznej. Z tego punktu widzenia minister Ćwiąkalski obarczony był podstawową wadą: był krótkowidzem. Jego wzrok jako ministra sprawiedliwości nie sięgał poza przeciwników politycznych i poza działalność poprzednio rządzącego PiS.

Jeśli wysiłki zmierzające do pognębienia tej partii stały się dla Ćwiąkalskiego powołaniem, to zdyskredytowanie Zbigniewa Ziobry stało się obsesją. Gdyby było to możliwe, wsadziłby Ziobrę za kraty, a dopiero później wszczynał śledztwa w sprawie jego przestępczej działalności: zniszczenia laptopa, wszczęcia afery gruntowej czy udostępnienia Jarosławowi Kaczyńskiemu akt sprawy mafii paliwowej itp. Tym się zajmował minister Ćwiąkalski, a wraz z nim cały aparat resortu, zamiast wyjaśnić niezwykle bulwersujące zaprzepaszczenie pierwszych lat śledztwa w sprawie Krzysztofa Olewnika.

Ale Zbigniew Ćwiąkalski dał się zapamiętać także jako cichy reprezentant własnej korporacji - adwokatury. Pamiętamy, jak niesamowity odsiew miał miejsce podczas zeszłorocznych egzaminów na tę aplikację - testu nie zdało ponad 95 procent kandydatów. Taki wynik to ewenement chyba na skalę światową. Myślę, że do CIA odsiew jest mniejszy. Tym samym minister Ćwiąkalski, wbrew deklaracjom, de facto zamknął młodym ludziom dostęp do zawodu adwokata.

Reklama

Ale o jego dymisji zdecydowało co innego: brak umiejętności kierowania własnymi służbami, a wśród nich więziennictwem. Nie do pomyślenia jest bowiem, żeby szef więziennictwa ostał się po dwóch samobójstwach dwóch ważnych podejrzanych. Ale się ostał, bez sygnału ze strony ministra Ćwiąkalskiego, że nie ma tolerancji dla takiej niefrasobliwości i amatorszczyzny. Tymczasem nie było w tych sprawach nawet specjalnych śledztw wewnętrznych. Za ten nadmiar tolerancji i brak panowania nad resortem minister zapłacił wreszcie stanowiskiem.