W drugim dniu swoich rządów Barackowi Obamie udało się przeforsować nominację Hilary Clinton na sekretarza stanu. To kolejny ukłon w stronę pragmatyzmu. W tandemie Obama - Clinton, on będzie ludowym trybunem, miłym facetem, ona - chłodną emanacją amerykańskiej potęgi.

Reklama

Kompetencja, konsekwencja, chłód, ale także otwartość na argumenty drugiej strony, tendencja do załatwiania sporów w duchu porozumienia, a nie bójki na boisku. Taka będzie Clinton na urzędzie szefa dyplomacji. Taką dała się poznać jako senator stanu Nowy Jork i jeden z kandydatów na prezydenta USA. Trudno o bardziej przeciwstawne osobowości. Wydawało by się, że nie rokuje to najlepiej ich współpracy. Pozornie. Obama mógł zaproponować żonie byłego prezydenta posadę sekretarza stanu po to, by udobruchać działaczy Partii Demokratycznej, wśród których ma ona spore poparcie. Wydaje się jednak, że kierowały nim inne motywy. Postawił na jej przymioty, tak różne od swoich. W tym brak spontaniczności i - cóż... karierowiczostwo.

Nowy prezydent USA woli zająć się Amerykanami i ich kłopotami, świat pozostawi głównie sekretarzowi stanu. Chce zatem mieć pewność, że załatwi on sprawy kompetentnie i skutecznie. Bez zbędnego bratania się z przywódcami innych państw, bushowskiego poklepywania się po plecach i wyprowadzania sobie nawzajem psów na spacer. Od tej chwili Ameryka biorąc się za porządkowanie świata będzie miała twarz Hilary Clinton.

Ma ona sporo zadań. Skatalogujmy je. Pierwsze to wyprowadzenie wojsk z Iraku, tak by krucha stabilizacja w tym kraju nie runęła. Drugie - powstrzymanie Iranu przed budową broni atomowej. Trzecie - ocieplenie sojuszu z Europą Zachodnią. Czwarte - znormalizowanie stosunków z Rosją, której Ameryka potrzebuje do transportu zaopatrzenia dla wojsk w Afganistanie. Piąte - zapoczątkowanie dialogu z Kubą. Ewentualne zniesienie sankcji. Oto złota piątka. W każdej z tych spraw potrzebna jest przebiegła dyplomacja, a nie wymachiwanie walizką atomową. To boisko, na którym Clinton rozegra swój mecz. Dzięki niej Obama zaczynający, jako gwiazda popkultury, pożegna się kiedyś z urzędem, jako pragmatyk, który uspokoił świat. Pokazał mu, że Ameryka może mieć uważną twarz dyplomaty, a nie tylko naznaczone bojowym grymasem oblicze żołnierza marines.

Reklama