Maciej Walaszczyk: Jak przyjął Pan wiadomość o cofnięciu przez papieża Benedykta XVI ekskomuniki dla biskupów Bractwa św. Piusa X wyświęconych w 1988 r. przez abpa. Lefebvrea?
Krzysztof Bąkowski*: Dla mnie jako członka parafii, która należy do Bractwa ta wiadomość jest wielką ulgą. Zniknęła formalna przeszkoda, która kilka lat temu spowodowała, że mój dobry znajomy odmówił zostania Ojcem Chrzestnym mojego dziecka. Początkowo chętnie się zgodził, jednak gdy dowiedział się, że chrzest odbędzie się w kaplicy należącej do Bractwa św. Piusa X odmówił i wycofał się.

Reklama

Jaka była tego przyczyna?
Jest katolikiem i obawiał się, że będzie brał udział w obrzędzie sprawowanym przez księdza schizmatyka.

A Panu ekskomunika nie przeszkadzała, nie wywoływało to jakiegoś niepokoju, rozterki?
Niepokój tak, ale jeśli Kościół tolerował w swoich szeregach choćby biskupa Gaillot, który publicznie wyznawał, że nie wierzy w prawdy wiary, w katolickie credo, a jednocześnie tych, którzy bronią nauki Kościoła i chcą kontynuacji tego, co było w nim najwspanialsze, a więc tradycyjnej Mszy Św., są potępiani to, były prawdziwe rozterki. Wcześniej wyświęcenie biskupów, analizowałem raczej jako wydarzenie polityczne w łonie Kościoła. Zdawałem sobie sprawę, że Ojciec Święty Jan Paweł II nie może poprzeć tradycji i święceń w Bractwie, gdyż automatycznie mogłoby to prowadzić do prawdziwych rozłamów wśród katolików w Ameryce Łacińskiej i nie tylko, bo mielibyśmy do czynienia z bratnimi kościołami Boliwii, Argentyny. Gdyby Jan Paweł II chciał zniszczyć Bractwo św. Piusa X, to by tego dokonał, ale tak nie zrobił.

Co Pana pchnęło do powrotu klasycznej Mszy Św., w stronę tradycjonalistów katolickich, których największa grupa na świecie skupiona jest właśnie w nurcie "lefebrystowskim"?
Pochodzę z małego miasta, z Suwałk. Kiedy byłem chłopcem służyłem do Mszy Św. Byłem pierwszym rocznikiem, który zaczynał naukę ministrantury jeszcze w rycie trydenckim po łacinie. Jednak już w trakcie przygotowań dostaliśmy modlitewniki po polsku. Chwała Bogu, często mi się zdarzało, że za karę służyłem do Mszy o 6. rano księżom emerytom, od których nie wymagano przestawienia na nowy ryt. Fakt, że jeszcze długi czas od wejścia novus odro zdarzało mi się służyć do mszy trydenckiej utrwalił we mnie świadomość tej wielkiej zmiany jaka zaszła w Kościele. Zresztą wtedy, kiedy miałem już 14 - 15 lat zacząłem mieć poważne problemy z własną wiarą i religijnością, ale ci księża emeryci ledwo powłóczący nogami o 6. rano robili na mnie wrażenie.

Reklama

Takie problemy ma bardzo wielu młodych ludzi w tym wieku.
Pewnie tak. W tamtym czasie moi starsi koledzy zaczęli wyjeżdżać na oazy. Widziałem, co się nimi dzieje, kiedy chłopcy z normalnych bogobojnych rodzin bardzo się zmieniali.

Co z nimi się działo?
Widziałem, jak tracili wiarę, jak stawali się mentalnie - dzisiaj bym powiedział - ludźmi lewicy. Powtarzali za kimś rzeczy, których nie rozumieli, które były sprzeczne z ich domowym wychowaniem, wypowiadali się na temat teologii, Kościoła, Boga, ale byli "do przodu" w stosunku do tego, co się mówiło z ambony. A skoro byli mądrzejsi od księży, to przecież nie mogli tego nie okazać w rozmowach wśród rówieśników. Patrząc na nich zdecydowałem wówczas, że nie pojadę na oazę, choć opiekun ministrantury ks. Milczanowski namawiał mnie do tego jak mógł. Podobnie było na studiach we Wrocławiu, gdzie pod koniec lat 70, na początku 80., spotkałem ludzi z duszpasterstw akademickich. Nie rozumiałem ich duchowości, tego co myśleli, mówili, choć jednoczenie nie potrafiłem zwerbalizować tego co mnie od nich oddala.

Taka siła odpychania od środowisk, ruchów które pojawiły się w Kościele w Polsce po Soborze, by m.in. przyciągnąć świeckich i młodzież, otworzyć na świeckich itp.?
Może coś takiego. Jednocześnie powoli zaczynałem patrzeć na Kościół, w którym się przecież urodziłem. Mimo, że byłem działaczem opozycji przedsierpniowej, członkiem Studenckiego Komitetu Solidarności, później działaczem podziemia solidarnościowego, nie podobało mi się przekształcenie Kościoła w instytucję walczącą z władzą. Miałem wrażenie jakby Kościół zapomniał, że Ewangelia jest dla wszystkich, a przede wszystkim dla grzeszników. Dopiero, gdy z przyjaciółmi zacząłem wydawać konserwatywno-liberalne pismo "CDN-Koliber", powiedzieliśmy sobie, że gospodarka, bezpieczeństwo i Kościół to trzy filary, na których opiera się każde społeczeństwo. Jak zaczęliśmy przyglądać się Kościołowi zobaczyliśmy zatrważające rzeczy.

Reklama

To już w połowie lat. 80. dotarła do pana literatura, czy czasopisma wydawane przez lefebrystów?
Wtedy nie docierały do nas publikacje tradycjonalistyczne, a raczej to, co wydawał i publikował oficjalny, posoborowy Kościół. Można było zobaczyć jakiego spustoszenia dokonuje się na Zachodzie, gdzie wcześniej itniała żywa, wielowiekowa tradycja chrześcijańska, gdzie decydowano się na zabicie tego, co wcale nie było martwe, gdzie niszczono wielowiekowe piękno, gdzie ci, którzy tego dokonywali widzieli przecież jak ludzie masowo odchodzą od Kościoła i tracą wiarę, spada liczba powołań kapłańkich. A przecież zmiany miały przyprowadzić ludzi do Kościoła. W Polsce oczywiście sytuacja była inna, bo tu wyznanie wiary było też zwykle wyznaniem antykomunistycznym, politycznym. Tyle, że cały czas kryzys Kościoła, nie był moją osobistą sprawą, bo ja stałem z boku. Byłem jakoś tam wierzący, wiedziałem, że jest Bóg, że jest Stwórcą, sam szukałem do Niego drogi, ale na pewno taki Kościół, który funkcjonował w Polsce już w latach 80. nie był moją drogą. Mało kiedy chodziłem do kościoła, latami nie przystępowałem do sakramentów. Zacząłem podczas Mszy zwracać uwagę na pewne gesty np. błogosławieństwo wiernych na jej zakończenie na stojąco. Udzielanie komunii na stojąco.

A jakie ma to znaczenie?
Kiedy wyjeżdżałem z domu na studia, albo gdy spotkaliśmy się mamą, kiedy ukrywałem się w stanie wojennym, to gdy mnie błogosławiła, ja przed Nią klękałem. Proste pytanie: jak to jest, że matka błogosławi mnie na klęcząco, a ksiądz mocą Chrystusa błogosławi mnie na stojąco? Zwracam na to uwagę, bo te drobne rzeczy, których są jeszcze dziesiątki, okazały się w rzeczywistości dyskretnym wyciąganiem elementów z fundamentu, które doprowadza do zawalenia całej budowli. Poza tym miałem jeszcze wspomnienia z dzieciństwa. Na przeciw domu babci w Suwałkach, stała cerkiew prawosławna. Widziałem jak piękna, jak bogata, pełna gestów i symboliki, które przecież nie zawsze są odczytywane przez wiernych, jest wschodnia liturgia. Widziałem jak wielkim jest nośnikiem tradycji. Tymczasem u nas odarto liturgię z tej wielkiej symboliki, ze znaczących gestów i przekonany jestem, że zrobiono to z rozmysłem. Korporacje zawodowe szukają elementów, które będą identyfikowały jej członków, wprowadzają różne zasady, które obowiązują wszystkich, wspólny język dla menedżerów, a Kościół raptem z tego zrezygnował. Ale to, jeszcze nie był mój problem, bo stałem z boku i uważałem, że jest to najwyżej problem moich znajomych.

Kiedy to się zmieniło?
W momencie, kiedy poznałem moją dzisiejszą żonę i zdałem sobie sprawę, że ona jako kobieta wierzącą i religijna nie wyjdzie za mnie, jeśli się nie nawrócę. Wtedy zacząłem myśleć o swojej wierze; że jest Bóg, to pewne, ale w jaki sposób ja mam wyrażać swoją miłość do Niego? Bo taki Kościół, do którego miałbym wrócić, nie jest z pewnością tym amym miejscem, w którym byłem dzieckiem. Gdy jako dorosły próbowałem chodzić na Msze św. to irytowały mnie eksperymenty przy ołtarzu, nauka, która z daleka trąciła lewactwem, lekkie traktowanie formy. Na początku lat 90. spotkałem byłego żołnierza AK, który wyemigrował do Argentyny. Mówił jak bardzo ciężko było mu żyć na obczyźnie, i że wtedy gdy szedł do kościoła, Msza, którą pamiętał sprzed lat, przenosiła go znowu do Wilna, dawała siłę do życia. Tymczasem, żalił się , po wprowadzeniu nowego rytu i języków narodowych zostało mu to odebrane. Dotarło do mnie, że zniszczono wspaniałą zdobycz Kościoła, jego uniwersalizm umocowany w liturgii, która dla wszystkich była taka sama. Sądzę, że w tym szaleństwie była metoda.

Okres, o którym Pan mówi od końca lat 70, przez 80. i później, to czas, gdy papieżem jest Polak Jan Paweł II. Na świecie uważany raczej za tradycyjnego. Tymczasem rzeczy, za które krytykuje Pan Kościół działy się m.in. za jego przyzwoleniem. Jak pan to odbierał?
Dla mnie nie miało znaczenia jakiej narodowości jest papież, bo jest Ojcem Świętym katolików. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Łódź Piotrowa, kiedy Jan Paweł II przejmował jej stery, była tak rozhuśtana, że brała wodę z każdej strony. W tym momencie, nawet gdyby wierzył w to, że potrzebny jest powrót tradycji (choć pewnie nie było to Jego przekonanie) to na pewno ta Łódź by zatonęła. Zbyt wielu było takich, którzy wówczas kopaliby w burty, by wybić jeszcze większe dziury. Mieliśmy przekonanie, że Jan Paweł II wychodząc małopolskiego kościoła, wie, że katolicyzm ludowy to pewniejsze spoiwo dla wspólnoty, narodu, niż duchowość i myśli członków Klubów Inteligencji Katolickiej, którzy byli Mu przecież bliscy. Co darowywał na audiencjach? – różaniec!

Jak w związku z tym odnalazł Pan tradycyjną duchowość, starą mszę, Bractwo św. Piusa X które ją kultywuje?
Pod koniec lat 80., w piśmie "Stańczyk", które wydawałem było zaangażowanych wielu ludzi. Jednym z takich rycerzy lepszej sprawy, był Adam Gwiazda; człowiek, który ze swoim powołaniem do kapłaństwa znalazł się najpierw u Księży Misjonarzy, ale przerażony protenstancyzacją nauczania, uciekł do seminarium Bractwa Św. Piotra, a następnie do Piusa X., jako jedynego, o którym mógł sądzić, że jest katolickie. biorąc pod uwagę wszystko to co jeszcze przed 20 laty było uznawane jako katolickie. To za jego pośrednictwem trafiły do nas publikacje tradycjonalistyczne z Niemiec, Francji. Przewartościowanie nastąpiło też u mojej narzeczonej, która była w tym samym czasie przykładem katolika posoborowego - spędziła 7. miesięcy w nowicjacie u sióstr Sacre Cour w Pobiedziskach. W ‘89 roku spędzaliśmy Sylwestra we Wrocławiu i poszliśmy o północy na Mszę do kościoła franciszkanów. Było tam pełno młodzieży z Taize. Gdy zobaczyła, jak schody kościoła zawalone są pobitymi butelkami po szampanie, petami, a młodzi chrześcijanie wrzeszczą "Ceauşescu is dead!" "Happy new year"; gdy zobaczyła w czasie tamtej Mszy pląsających księży, którzy przemienili ją w zabawę sylwestrową, to szybko opuściliśmy kościół. Dopełniło się przekonanie, że to, co się dzieje w Kościele to jakaś niebywała, szatańska sztuczka.

Wtedy zdecydowaliście się, jako wierni, uczestniczyć w duszpasterstwie Bractwa?
Wiele postanowień dzieje się w czasie. Nie wiem, czy wtedy narodziło się w nas przekonanie, że kiedy Bractwo do Polski przyjdzie, to powinniśmy tam pójść. Pewne jest to, że w Bractwie nie usłyszałem czegoś takiego, co mnie jako Katolika z urodzenia, by odrzucało. Natomiast często, bywając przy różnych okazjach na uroczystościach kościelnych miałem wrażenie, że nie jestem w Kościele Katolickim i nie uczestniczę w Jego obrządkach.

Kiedy po raz pierwszy wziął Pan udział w Mszy Trydenckiej w Polsce?
Najpierw w kościele PW Św. Aleksandra w Suwałkach, a później po dwudziestu kilku latach, na początku lat 90. Wtedy zaczął przyjeżdżać do Polski ks. Karol Stehlin z zamiarem organizacji jakiegoś ośrodka tradycji katolickiej. Szukał ludzi, miejsca do odprawiania mszy, albo, chociażby, miejsca, gdzie mógłby zostawić paramenta liturgiczne, które potem składował u nas. Dzisiaj wygląda to tak, że uczestniczymy w Mszach odprawianych w kaplicy Bractwa w Warszawie, a oprócz pierworodnego syna Antoniego, ochrzciliśmy tam nasze siedmioro dzieci. To jest nasza parafia. Jeśli z jakiś względów nie możemy pojechać na Mszę do naszej Kaplicy, to jedziemy gdziekolwiek, ale staramy się unikać kościołów, o których wiemy, że lubują się w eksperymentach.

To uczestniczycie również w mszach w nowym porządku?
Tak, jeśli nie możemy być u nas, bo dla nas Kościół jest jeden.

Nie podzielacie przekonania, że Msza w nowym rycie jest heretycka i nieważna?
Znam takich, którzy tak twierdzą, ale nie nam o tym rozstrzygać. Faktem jest, że w kazaniach, które można wysłuchać w innych kościołach, częściej mówi się o człowieku, niż o Bogu. Mam wrażenie, że nowoczesnym księżom bardziej zależy na ludziach przychodzących do kościoła, niż na nauce Chrystusa, która jest trudna i niewygodna. Mało tego – wypadałoby, żeby głosiciel sam żył jak naucza. Tyle, że tu chodzi nie o frekwencję, tylko o zabawienie. Ta zmiana akcentu jest niebezpieczna, bo tak Bóg, jak i człowiek się nie zmienili.

Czy kolejne gesty papieża Benedykta XVI są przez was odbierane jako nadzieja zwrotu Kościoła ku tradycji, korekty popełnionych błędów?
Daj Boże! Znam ludzi, dla których cofnięcie ekskomuniki jest likwidacją przeszkody do powrotu do tradycji. Dziś już nie będą się bali, że uczestniczą w schizmatyckiej mszy.

*Krzysztof Bąkowski - od kilkunastu lat wraz z rodziną bierze udział w życiu wspólnoty prowadzonej przez księży z Bractwa w. Piusa X. Pod koniec lat 70. działacz SKS we Wrocławiu. W połowie lat 80. współtwórca i wydawca pisma konserwatywno- liberalnego "Stańczyk". Jeden z współzałożycieli UPR. Prowadzi prywatną firmę.

>>>Czytaj komentarz Bogumiła Łozińskiego