Dzisiejsza rzeczywistość Wielkiej Brytanii jest taka, że setki tysięcy robotników fabrycznych, ekspedientów sklepowych, pracowników niewykwalifikowanych i pomocy domowej tracą pracę. Małe firmy są odcięte od kredytu obrotowego, więc nie mają za co kupować środków produkcji albo wypłacać pensji, a duzi klienci cisną swoich dostawców, wymuszając dłuższe terminy płatności i niższe ceny. Według prognoz bezrobocie przekroczy do końca roku 3 miliony, i to bez uwzględnienia tysięcy bankierów, prawników i konsultantów, którzy tracą pracę, ale nie są ujęci w statystykach, ponieważ nie zgłaszają się po zasiłek.

Reklama

Prasa i telewizja dzień po dniu pogłębiają strach przed recesją, w komentarzach i filmach dokumentalnych snując porównania z przedwojenną Wielką Depresją. Paralele są przesadzone – nie będziemy spali na ulicach ani wysyłali dzieci do sierocińców, żeby nie umarły z głodu, zabezpieczenia, które stworzyliśmy od tamtego czasu, pozwolą uniknąć katastrofy humanitarnej. Pytanie brzmi, czy kiedy skończy się faza walki o przetrwanie, nadal będziemy gonić za marzeniami o luksusie i konsumeryzmie, które nas nakręcały od II wojny światowej czy też przeformułujemy nasze cele i zbudujemy stabilną gospodarkę rozsądnie i oszczędnie wykorzystującą prywatne i państwowe zasoby. Będzie to świat oszczędności, efektywności, świat, w którym gotujesz 200 ml wody, a nie cały czajnik, kiedy chcesz sobie zrobić kawę i w którym do sklepu idziesz na nogach, a nie jedziesz samochodem.

Ale nawet jeśli fizyczne przetrwanie Wielkiej Brytanii jest gwarantowane, co z naszym duchem, naszą otwartością i tolerancją? Pod koniec stycznia pracownicy rafinerii ropy w Lindsey zastrajkowali przeciwko zatrudnianiu pracowników zza granicy. W całym kraju wybuchły strajki solidarnościowe. Osiągnięto kompromis i na szczęście związki zawodowe zdusiły w zarodku próby podpięcia się pod tę sprawę przez faszystowską Brytyjską Partię Narodową. Ale miejsc pracy dalej będzie ubywało i tendencja ta może się pogłębić.

Z drugiej strony stosunek Brytyjczyków do cudzoziemców, podobnie jak wszystko inne, jest bardziej złożony. Jedną z pierwszych oznak kryzysu była zmiana kierunku fali polskich imigrantów ekonomicznych, którzy zaczęli wracać do kraju. Brytyjczycy mają słabość do Polaków, narodu bohaterskich pilotów, którzy pomogli odeprzeć Luftwaffe podczas Bitwy o Anglię. W najnowszych czasach Polacy znowu przyszli nam na ratunek w bitwie z dyktującymi skandalicznie wysokie stawki elektrykami, glazurnikami i tak dalej. W Wielkiej Brytanii pojawił się uwielbiany „polski hydraulik”, którego teraz bardzo nam brakuje.

Reklama

Napływ pracowitych, wykształconych, kulturalnych i kompetentnych budowlańców, hydraulików, kierowców, opiekunek do dzieci, menedżerów hotelowych, barmanów i kelnerek ze Środowej Europy przeobraził brytyjską rzeczywistość usługową. Klasa średnia po cichu przyznaje, że był to powiew świeżego powietrza. W zeszłym roku, kiedy według statystyk więcej Polaków wyjechało, niż przyjechało, zapanowała nieoficjalna panika. Londyn nagle zdał sobie sprawę, że może nie zdążyć z budową wioski olimpijskiej na igrzyska w 2012 r. Szef jednej z komisji w krajowej izbie budowlanej wyraził w ubiegłym roku zatroskanie faktem, że wyjeżdżających Polaków zastępują inni robotnicy: - Są gorzej wykwalifikowani i mniej rzetelni od Polaków. Tak mówią nam pracodawcy. – Ksenofobia skoncentruje się w uboższych segmentach społeczeństwa brytyjskiego, które przez ostatnie 20 lat zostały zmarginalizowane politycznie na skutek przesunięcia się elit politycznych i opiniotwórczych w stronę centrum.

Kryzys ma również swoje jaśniejsze strony. Ludzie będą ciężej pracowali i mocniej ze sobą konkurowali, będą bardziej elastyczni i dawny wzrost w końcu powróci. Brytyjska siła robocza już teraz jest znacznie lepiej wykwalifikowana i bardziej elastyczna niż w najgorszym pod tym względem okresie, czyli w latach 70. Wielkiego znaczenia nabierze jednak kwestia silnego, inspirującego i uczciwego przywództwa politycznego. W tych czasach potrzeba przekonujących głosów, silnych osobowości i odpowiedzialności za słowa. Potrzeba również moralnego przewodnictwa i uspokajania nastrojów, aby nie pozwolić się odrodzić upiorom populizmu, ksenofobii i nacjonalizmu. W XX stuleciu widzieliśmy jedno i drugie. Wiedzieliśmy Churchilla i de Gaulle’a, ale także Hitlera i Stalina. Reakcja narodu na kryzys określi jego przyszłość w większym stopniu niż sam kryzys.

*Julian Popov, bułgarski pisarz i publicysta na stałe mieszkający w Wielkiej Brytanii. Autor powieści "Wyspa mgieł"