Jeśli "Nasz Dziennik" wie na pewno, że śmierć polskiego inżyniera z rąk talibów to skutek "śmiertelnego zaniedbania" rządu, powinien przeprowadzić dziennikarskie śledztwo, aby tę tezę uzasadnić. Bo ja wciąż takiej pewności nie mam. Nie wystarczy napisać, jak Ryszard Czarnecki na swoim blogu, że Donald Tusk "podobno" ponosi odpowiedzialność.

Reklama

Jeśli Grzegorz Napieralski jest już pewien, że Radosław Sikorski powinien odejść (podobnie jak Super Express), warto by się lepiej przygotował do uzasadnienia tego wniosku. Nie wystarczy rzucić twierdzenie, że Polska przegrała wojnę z terroryzmem. Bo nie każda wojna jest do wygrania Nawet USA przegrywają bitwy. Tym bardziej może przegrać Polska.

>>> Sikorski zapłaci za Pakistan

Na tym jednak kończy się moja zgoda z komentarzem Marcina Wojciechowskiego we wczorajszej "Gazecie Wyborczej". Bo gdy on z kolei zakreśla politycznym harcownikom granice poza które nie mogą wychodzić, sam staje się harcownikiem. Harcownikiem bardzo rozpowszechnionej wśród niektórych dziennikarzy choroby pod tytułem: nie warto wiedzieć.

Reklama

Posłowie PiS ośmielili się zażądać zbadania całej historii przez komisję do spraw służb specjalnych (nota ebne posłowie SLD także). Zdaniem Wojciechowskiego nie powinni Dlaczego? Dziennikarz odpowiada na to nie wprost. "Pewnie, niech rząd ujawni wszystkie tajne źródła polskich służb w Pakistanie i okolicy. Inne wywiady będą mieć taką samą gratkę jak po raporcie Macierewicza o WSI".

>>> Talaga: Jak dopaść terrorystów? Zlecić ich likwidację

>>> Staniszkis: Porwać terrorystów

Reklama

To jest sprowadzanie całej sprawy do absurdu, zanim na dobre zaistniała. Wśród domniemanych win rządu w historii zabitego Polaka wyróżniłbym takie, które nazwałbym wizerunkowymi. Napisałem wczoraj, że wypowiedź premiera: nie zaplacimy okupu była niefortunna. Ale to nie oznacza, że Tusk wyrządził tym wystąpieniem realną krzywdę porwanemu. Prawdopodobnie nie. Natomiast dał opozycji asumpt do ewentualnych ataków. Nie mógł, zgadzam się tu z obrońcami rządu, obiecać okupu, inne rządy też tego nie robiły, ale powinien mówić jak najmniej. We własnym dobrze pojętym interesie.

Debata akurat nad tą, powtórzę raczej wizerunkową, niezręcznością wydaje mi się jałowa. Pozostaje za to pytanie, czy Polska zrobiła wszystko co mogła? Czy na przyklad nie skupiła się bardziej na działaniach dyplomatycznych niż na ewentualnej akcji odbijania inżyniera? Czy taka akcja była w ogóle możliwa? Te pytania postawił między innymi "Dziennik", na podstawie rozmów z ludźmi służb specjalnych. Czym innym jest jednak dochodzenie dziennikarskie, a czym innym pewność instytucji państwowych.

Czy taką pewność można uzyskać? Może tak, może nie, ale trzeba próbować. Sprawa jest delikatna, bo rzeczywiście poruszamy się w świecie tajemnic. Z drugiej strony przyjęcie założenia, że są to tajemnice w każdej sytuacji nie do przeniknięcia, oznacza całkowitą odporność na kontrolę. Tajnych służb, a w gruncie rzeczy także i dyplomacji, bo ona także miewa wiele sekretów. To jednak wniosek groźny dla demokracji.

Czy komisja do spraw służb specjalnych to dobre miejsce dla przenikania tych tajemnic? Lepszego nie znam. Takie jest zresztą jej przeznaczenie. Konkretne ustalenia są w niej objęte tajemnicą, natomiast polityczne wnioski mają być jawne. Jeśli ta mała grupa posłów nie będzie mogła niczego sprawdzić za dźwiękoszczelnymi drzwiami, kto miałby to zrobić? Prokuratura? Ależ ona bada przypadki lamania prawa. Nie jest jej rolą wyrokowanie, jak powinny postępować instytucje państwowe. Tak zwane wnioski systemowe to nie jej domena.

W takich sytuacjach pojawia się natychmiast fura zastrzeżeń wobec takiej kontroli. Że polityczne gremia bywają źródłem przeciekow. I że politycy są niezdolni do merytorycznych ustaleń. Bo przynajmniej w Polsce kierują się właśnie polityką, i to tą najprymitywniejszą, opartą na doraźnym partyjnym interesie. Krótko mówiąc, posłowie partii rządzącej będą za wszelką cenę bronić, idąc w zaparte. A parlamentarzyści opozycji będą również za każdą cenę starali się pogrążyć. Mamy już w tej dziedzinie trochę doświadczeń. Przywoływano te argumenty przy wielu innych okazjach. Ostatnio na przyklad przeciw pomysłowi parlamentarnego dochodzenia dotyczącego sprawy zabójstwa Olewnika.

To wszystko prawda. Nie dochrapaliśmy się kultury politycznej wielu zachodnich demokracji, gdzie przynajmniej w niektórych przypadkach i rządowa większość i opozycja zawieszają część swojej partyjności na kołku. Tylko co począć z takim wnioskiem? Ogłosić, że dyplomaci czy funkcjonariusze służb nie podlegają niczyjej kontroli poza kontrolą wlasnych szefów, też często iluzoryczną. bo jaką tak naprawdę wiedzą dysponuje na codzień premier pilnując ABW czy wojskowego wywiadu? Przypadkową i fragmentaryczną. A zresztą przecież tę jego kontrolę też ktoś powinien skontrolować. W całym demokratycznym swiecie od tego jest parlament. Oczywiście mniej formalną kontrolę sprawują także media, a poprzez nie opinia publiczna.

Nie odnoszę zresztą takiego wrażenia, aby jak na razie, pomijając głowy paru harcowników i domorosłych ekspertów granice debaty zostały jakoś szczególnie drastycznie przekroczone. Minister Sikorski zapowiedział, że ujawni tyle, ile może, i trzymajmy go na słowo. Jeśli my dziennikarze ogłosimy się strażnikami tajemnic, czarno widzę przyszłość polskiego państwa. Będziemy musieli wierzyć jego najgłupszym i najbardziej leniwym reprezentantom na słowo.