Nawet jeśli wiem, że jest to artyleryjskie przygotowanie do kolejnej w dziejach polskich mediów publicznych partyjnej ustawy medialnej, fakt pozostaje faktem. Telewizja Publiczna to trup zalegający na dość sporym obszarze budynków i częstotliwości i przynoszący wstyd polskiej klasie politycznej, która tego trupa stworzyła i od wielu lat pudruje mu nosek. A w nagłą przemianę polskich polityków, tak, żeby byli zdolni do stworzenia w Polsce BBC, nie wierzę. Może za dwieście lat, kiedy polscy politycy przebiorą się już z trzcinowych spódniczek w garnitury, nadejdzie w Polsce czas na duże media publiczne jako ważne narzędzie całego państwa i całego narodu. Na razie jednak trzeba zrobić wszystko, aby przynajmniej wstyd był mniejszy – o jeden czy drugi program, o jeden czy drugi zasięg, o jeden czy drugi miliard złotych z abonamentu.

Reklama

Najpierw za pieniądze z abonamentu politykę uprawiali na Woronicza ludzie SLD pod Robertem Kwiatkowskim. Potem za pieniądze z abonamentu na Woronicza politykę i ideologię uprawiali ludzie PiS-u pod Wildsteinem i Urbańskim, którzy w dodatku nic na Woronicza nie stworzyli i nic po sobie nie pozostawili ani w zakresie wypromowanych przez siebie nowych gwiazd - bo jednak Tomasz Lis wypromował się sam i to dużo wcześniej – ani nowych formatów programowych. Dzisiaj za pieniądze z abonamentu uprawiają na Woronicza - już nie politykę, bo są politycznymi zombies, żywymi trupami, ale swój prywatny ogródek - niedobitki po Samoobronie i LPR. W sumie, na całym tym tle najlepszy był Dworak. Sprowadził na Woronicza Jana Pospieszalskiego, ale nie wyrzucił stamtąd Moniki Olejnik. Kazał się ścigać ludziom i ideom, a nie wyrzucał z anteny prawicowców i prawicowych idei - jak Robert Kwiatkowski lub lewicowców i lewicowych idei - jak Bronisław Wildstein. Ale skoro wyborcy SLD musieli płacić abonament na antylewicową krucjatę Wildsteina, a wcześniej wyborcy prawicy na antyprawicową normalizację Kwiatkowskiego, wobec tego nie można się dziwić, że dzisiaj abonamentu nie chce już płacić nikt.