Komentator powinien unikać takich sformułowań, jak "podłość" czy "draństwo". Ale czasem innych słów znaleźć nie sposób. Nie tak dawno bezwzględny morderca, sprawca zbrodni na tle seksualnym, pozwał przed sądem rodziców swojej ofiary, bo nazwali go psychopatą. Jakimi słowami to opisywać? Teraz z kolei usłużny wobec władz PRL lekarz sądowy oczernia ofiary tychże władz.

Reklama

>>> Skandaliczna teoria o Wildsteinie i Pyjasie

Mowa o profesorze Zdzisławie Marku, krakowskim lekarzu, który w 1977 roku zaświadczał, że krakowski student Stanisław Pyjas nie padł ofiarą morderstwa. Dziś posuwa się do tego, że próbuje wmieszać w sprawę Bronisława Wildsteina. Wildstein, człowiek, który przez lata kołatał do wymiaru sprawiedliwości ,aby wyjaśniono sprawę zabójstwa jego przyjaciela, jest opisywany we właśnie wydanej książce profesora Marka - nie wprost, ale aluzjami - jako ktoś, kto mógł się przyczynić do śmierci Pyjasa. Nic się w tych twierdzeniach nie zgadza - w tekście Marka pada sugestia, że Wildstein po śmierci przyjaciela musiał szybko wyjeżdżać z kraju, choć wyjechał w 4 lata później, biorąc wcześniej walny udział w organizowaniu krakowskiej opozycji. No ale nie chodzi o precyzję. Chodzi o diaboliczny zamysł uczynienia z ofiar podejrzanych.

Sprawa tajemniczej śmierci Pyjasa wstrząsnęła w latach 70. Krakowem. Marek, wtedy szef Zakładu Medycyny Sądowej, orzekł wbrew świadectwom między innymi Wildsteina, który widział zwłoki ze śladami pobicia, że Pyjas spadł ze schodów. Sprawa była tematem kilku śledztw dziennikarskich (ostatniego utrwalonego w TVN-owskim filmie "Trzech kumpli"), z których wynikało, że w sprawę wmieszana była komunistyczna tajna policja - Służba Bezpieczeństwa. Nie przeszkadzało to Markowi powtarzać swoje twierdzenia o wypadku, a nawet zadawać ciosy ludziom z otoczenia ofiary. W 1993 roku wygrał nawet proces cywilny z Wildsteinem. Teraz idzie dalej. W poczuciu bezkarności chce jeszcze zarobić na swojej haniebnej roli. Ktoś, kto powinien szukać zapomnienia w mysiej dziurze, szuka rozgłosu.

Reklama

Warto przypomnieć jeszcze jeden, może mniej znany fakt. Reputacji profesora Marka w latach 90. bronił mecenas, a obecnie poseł lewicy i bywalec krakowskich salonów Jan Widacki. Specjalnie przyjechał do Krakowa z Wilna, gdzie był ambasadorem, aby świadczyć przed sądem o jego "nieskazitelnym charakterze". Widacki uczestniczy także dziś w kampanii wybielania SB i takich jej pomocników jak profesor Marek. Pokaż mi twoich przyjaciół, a powiem ci, kim jesteś. Może i krakowskie salony powinny się nad tym zastanowić.