Trzeba podkreślić, że niedzielne spotkanie premierów krajów UE w Brukseli było nieformalnym szczytem krajów UE, dlatego trudno oceniać, czy był on dla Polski korzystny, czy nie. Nie był spotkaniem, które miało prowadzić do podjęcia jakiś wiążących decyzji, bo taki szczyt czeka nas dopiero za kilka tygodni. Tymczasem podczas konferencji nieformalnych zazwyczaj główną rolę odgrywa Komisja Europejska oraz mniejsze i słabsze państwa UE. I tak też stało się tym razem.

Reklama

Zarówno Komisja, jak i państwa, które poczuły się najbardziej dotknięte przez kryzys, miały okazję, by podczas jej trwania zaprezentować swój punkt widzenia oraz swoje obawy związane z polityką krajów Wspólnoty na czas kryzysu gospodarczego. Dlatego rozumiem, że rola tego szczytu była właśnie taka, by można było je oficjalnie zaprezentować. Jest to tylko wstęp do tego, co będzie nas czekać w marcu, a później na kolejnych szczytach krajów UE, które będą prowadzić do jakichś konkretnych rozwiązań.

>>>Rosati: Pozyskaliśmy poparcie Niemiec

>>>Girzyński: Wirtualny sukces Tuska

Premier Donald Tusk był skoncentrowany głównie na tym, by jego głos krytyki wobec zapowiedzi rozwiązań protekcjonistycznych w niektórych krajach był bardziej słyszalny. Można więc wnioskować, że wszyscy się zgodzili, co do tego, że protekcjonizm nie jest dobrym rozwiązaniem dla Unii. Rozumiem także, że Polska usłyszała w Brukseli, iż nie ma możliwości zmiany warunków wchodzenia do ERM2 i unii walutowej, a w związku z tym nie będzie dla nas żadnej taryfy ulgowej. Jeśli chodzi o euroobligacje, to był to prawdopodobnie balon próbny wypuszczony przez zainteresowanych niż rzeczywiste zagrożenie. W tym sensie alarmistyczne i nerwowe reakcje w Polsce być może nie odpowiadały realnym zagrożeniom.

Reklama

Dlatego sądzę, że wszyscy tak na prawdę dopiero „ustawiają się” pod przyszłe spotkania, podczas których będą podejmowane wiążące decyzje. Na razie mamy do czynienia z retoryką i dyskusją.

>>>Olejnik: Wielki sukces Polski w Brukseli