Publiczny szpital, w którym trzy lata temu rodził się mój syn, uchodził za dobry i solidny, a opieka była naprawdę w porządku. Tylko kartka na drzwiach ostrzegała kobiety: "Uwaga! Znieczulenie płatne - 700 złotych. Usługa dostępna z wyjątkiem piątków". Pech chciał, że był piątek. Jakoś to wszyscy przeżyliśmy, ale ten strach, że jak znieczulenie będzie naprawdę potrzebne, nie będzie można na nie liczyć, pamiętam do dziś.

Reklama

A co czują kobiety, które nawet w pozostałe dni, kiedy znieczulenie jest płatne, nie mogą sobie na to pozwolić? Nie mogą nawet o tym pomyśleć, bo ich na to nie stać? Albo dlatego, że lekarze lekceważą ich ból. Relacje zamieszczane na naszych łamach potwierdzają, że problem jest jeszcze większy, niż sądziliśmy. A jednocześnie - łatwiejszy do rozwiązania, niż mogłoby się wydawać.

>>> Kora: PiS chce wzbudzić sympatię kobiet

Także dlatego, że koszt znieczulenia prywatnego jest trzy do czterech razy wyższy, niż wynosiłby, gdyby wykonywano go w ramach kontraktu z NFZ. To się opłaca! Co więcej - jak piszemy na stronach politycznych DZIENNIKA - to się kobietom należy dużo częściej, niż jest stosowane.

Reklama

Przepraszam, ale jeśli to nie jest temat dla minister zdrowia, to co nim jest? Jeśli nie w tej sprawie mamy walczyć w DZIENNIKU, to w jakiej warto to robić? Jeśli nie od szukania rozwiązań takich problemów jest polityka i władza, to po co w ogóle jest?

Niestety minister zdrowia Ewa Kopacz najwyraźniej tego nie rozumie. Kiedy próbujemy z nią i jej ludźmi rozmawiać o problemie walki z bólem w polskim systemie ochrony zdrowia, natykamy się - a wraz z nami wszyscy, którzy też walczą o te sprawy, w tym o bezpłatne znieczulenie przy porodzie - na mur obojętności. Albo jeszcze gorzej - na lekceważące wypowiedzi, że przecież boleć musi, że nie ma pieniędzy i kropka.

Ten ton momentami sprawia wrażenie, jakby ministrem zdrowia była nie przedstawicielka partii liberalnej i otwartej, obiecującej modernizację i europejskość, ale Samoobrony, gdzie ludowe prawdy w najbardziej prymitywnych wersjach zastępują wszelką dyskusję o poprawie jakości życia. Albo jeszcze inaczej - jakby pani minister chciała za wszelką cenę przekonać tych wszystkich, którzy liczyli na normalną rozmowę o tym, jak przyspieszyć równanie do dobrych standardów europejskich, że się bardzo, bardzo pomylili. A to wszystko była propaganda.

Reklama

Nie wierzę, żeby był to pogląd i emocja podzielane przez rządzącą Platformę. Ale wiem, że wszyscy tam milczą, bo nikt nie chce wchodzić na podwórko pani minister Kopacz. A ona sama uważa, że to jakiś sto pierwszy problem, który próbuje się jej wrzucić na głowę.

>>> Szczuka: PO rozczarowała kobiety

Kiedyś pewnie zrozumieją, jak bardzo się mylą. I posłanki PO, i premier Tusk. Tylko że wtedy w zapewnienia o modernizacji, o tym, jak bardzo chce się zmieniać Polskę, nikt nie uwierzy.