Bo zbyt wiele w tym partyjnego show. Bezpardonowej walki - w przypadku PO o zachowanie przewagi, w przypadku PiS o wykazanie, że odzyskuje siły witalne. Łączenie przez Donalda Tuska ognia z wodą, Mariana Krzaklewskiego z Danutą Huebner, to recepta nie na spójną politykę europejską, a na brutalny zajazd na pozycje i prawicy, i lewicy. Z kolei wahania Jarosława Kaczyńskiego, czy nie postawić na większą liczbę znanych polityków, wynikają z obawy, że strategia Platformy się powiedzie. W tym zgiełku plebiscytu obaj gotowi są zagubić ludzi cennych, takich jak europosłowie Bogusław Sonik (PO) czy Konrad Szymański (PiS), którzy mieli zasadniczą zaletę - ciężko w Brukseli pracowali i wiele się nauczyli.

Reklama

Z drugiej strony żadna z partii, szukając głośnych nazwisk, nie sięga po aktorów czy kierowców rajdowych. Obaj liderzy pohamowali najbardziej groteskowe zjawiska - Tusk chęć ucieczki do Brukseli nieudanych ministrów, Kaczyński - zamiar emigracji wielu młodszych posłów, którzy chcieli traktować mandat jako nagrodę. Na pierwszych miejscach lokowani są, z wyjątkami potwierdzającymi regułę, ludzie znający się na tematyce europejskiej. To dotyczy w większym stopniu PO - trudno odmówić kompetencji pani Huebner, Jackowi Saryuszowi-Wolskiemu, ba, Marianowi Krzaklewskiemu. Ale trudno twierdzić, że Ryszard Legutko czy Marek Migalski, choć w Brukseli nowi, będą źle przygotowani. Albo kwestionować doświadczenie Adama Bielana czy Michała Kamińskiego, nawet jeśli odbieramy ich jako ruchliwych partyjnych graczy.

W sumie te wybory będą bardziej niż przed pięciu laty wyborami europejskimi, a strategię „ratuj się kto może i jak może” stosują najmocniej zawodnicy słabsi - np. PSL wysyłający na listy partyjną czołówkę. Wbrew temu, co napisał wczoraj Jan Rokita, zabarwienie ideowe reprezentacji głównych partii będzie miało wpływ na ich ewolucję w Unii - politykę europejską robi się w mniejszym stopniu pod dyktando wszechwładnego lidera. Platforma z Danutą Huebner i Różą Thun-Woźniakowską na eksponowanych miejscach będzie bardziej euroentuzjastyczna i lewicowa (mimo przeciwwagi w postaci Saryusza-Wolskiego czy nawet Krzaklewskiego), z czego się nie cieszę, ale co odnotowuję jako przejaw normalności.

I choć w kampanii więcej będzie się mówiło o kryzysie niż o brukselskich strategiach, nie będzie to szopka. Jakaś polityka europejska się u nas wykuwa, nawet jeśli w bólach.

Reklama