To nie tylko historia ruchu "Solidarności”, ale historia Polski. Całego bloku wschodniego, jeśli wziąć pod uwagę promieniowanie skutków polskich przemian, w których Lech Wałęsa zajmuje poczesne miejsce.

Reklama

Antybohater
To promieniowanie rozlało się na całą Europę. Pod jego wpływem zmienił się też układ sił na świecie. Powstały nowe sojusze wojskowe, na innych zasadach zaczęła funkcjonować gospodarka Europy i świata. Konsekwencją ruchu "Solidarności” były nie tylko zmiany polityczne, ale też kulturalne, szerzej - cywilizacyjne. W tym wszystkim udział miał Lech Wałęsa, który - mówiąc przenośnie - uruchomił koło zamachowe nadające siłę i kierunek tym przemianom. Inna rzecz, że potem poruszało się ono samoczynnie. Czasem wbrew woli demiurga, za jakiego uważa się dziś sam Lech Wałęsa.
Kiedy wczytuję się w ten podtytuł, od razu przychodzi mi na myśl pytanie, czy użycie określenia "legendarny” nie jest krokiem obliczonym na "rozmiękczenie” bohatera? Zabiegiem, który pozwoli spokojniej znieść czyhające na niego ciosy zawarte w książce? Dziś już wiemy, że jeśli taki był zamysł autora, to w ogóle się on nie powiódł. Wśród antagonistów książki Pawła Zyzaka numerem jeden - ze zrozumiałych powodów - jest jej bohater. Równie dobrze mógłby być tu nazwany antybohaterem.
Zresztą nie tylko podtytuł jest ważny, istotniejsze znaczenie ma tytuł: "Lech Wałęsa. Idea i historia”. Autor stawia pytanie, czy istnieją różnice między ideą Lecha Wałęsy a jego historią, a jeśli tak - na czym one polegają. Idea, znaczy tu mniej więcej tyle, co ów legendarny, a więc wyidealizowany portret lidera "Solidarności”. W części stworzony przez niego samego, ale też w dużej mierze przez media, przede wszystkim zagraniczne. Cel jaki stawia sobie autor, to wykazanie, jak daleko od idei odbiega rzeczywisty obraz Lecha Wałęsy. W tym ostatnim dominującą rolę odgrywają realne zdarzenia, najróżniejsze fakty, jakie miały miejsce w życiu Wałęsy.
Powiedzmy od razu: Zyzak od początku zamierzał doprowadzić do konfrontacji między legendą, w którą obrosły wiekopomne, przynoszące sławę zdarzenia, a szarym, chwilami brutalnym życiem. Z jego wszystkimi zagrożeniami i zasadzkami, w obliczu których niekiedy człowiek dokonuje czynów godnych upamiętnienia złotymi zgłoskami na kamiennej tablicy. Ale zdarza się, że na tym tle widoczne są czyny wstydliwe, moralnie dwuznaczne, czy wreszcie nikczemne, wywołane niskimi pobudkami. Kiedy wkrada się zawiść, oszustwo czy nawet zdrada przyjaciół i towarzyszy walki. Słowem, kiedy mamy do czynienia z upadkiem bohatera, który używa wszelkich sposobów, aby swoje słabości ukryć przed światem. Na takim właśnie fundamencie zbudowana jest książka. Z tego punktu widzenia można by jej, nie krzywdząc zbytnio autora, nadać tytuł „Odbrązawianie Lecha Wałęsy”. Kiedy jednak jeszcze raz przebiegam myślami po głównych punktach książki, bliższe jej treści wydaje się "Demaskowanie Lecha Wałęsy”.



Pułapki mówionej historii
Autor, jak sam podkreśla we wstępie, korzysta z wszelkich dostępnych źródeł, w tym pełnymi garściami z coraz modniejszej wśród historyków techniki badawczej - ustnych relacji świadków, zwanej "oral history”, czyli historii mówionej. Drugim źródłem są wszelkie dokumenty pisemne, pozycje książkowe, materiały prasowe oraz nagrania i stenogramy. Najwięcej zastrzeżeń budzą wydarzenia i opinie zamieszczone w książce na podstawie relacji ustnych, często bowiem autor korzysta z relacji anonimowych rozmówców. To może u wielu czytelników budzić poważne wątpliwości. Nawet w publikacjach prasowych korzystamy niezwykle rzadko z anonimowych rozmówców. Wiemy przecież z praktyki, że informacje, bądź opinie tak uzyskane, osłabiają wymowę i wartość tekstu. Tym bardziej od pracy naukowej możemy wymagać, by sprostała zdecydowanie twardszym wymogom. A więc żeby nazwiska rozmówców były znane. Bo taka wiedza stwarza badaczowi, ale też czytelnikowi możliwość dokładniejszej interpretacji tego, co przedstawia rozmówca.

Zyzak kreśli biografię Lecha Wałęsy standardowo. Na chwilę sięga do rodowodu Wałęsów, aby skupić się na dzieciństwie i młodości głównego bohatera. Te właśnie partie książki nasycone są szczególnie mocno anonimowymi wypowiedziami. Pół biedy, gdyby nieznani rozmówcy podawali twarde fakty albo pochlebnie wyrażali się o Wałęsie. Niestety wiele tych wypowiedzi to tylko opinie, które w dodatku wystawiają mu nie najlepsze świadectwo. "Jeden z mieszkańców Sobowa opisuje ich (Lecha Wałęsę i jego braci - dop. J.J.) jako łobuzów, którzy z premedytacją i na złość lokalnemu proboszczowi rozsypywali zboże wewnątrz sobowskiej świątyni”.

Reklama

Mit nawrócenia czy obsesja autora?
To tylko mały wstęp do tego, aby obalić mit nierozerwalnie kojarzony z osobą Lecha Wałęsy, mianowicie jego niezwykłą religijność. Przypomnijmy, że początek tego mitu dał słynny długopis, którym Lech Wałęsa na oczach milionów telewidzów podpisał w Stoczni Gdańskiej porozumienia sierpniowe w 1980 r. Na długopisie, podobnie jak na znaczku w klapie marynarki, namalowany był obraz Matki Boskiej. Najpierw Zyzak przypomina fragment książki Lecha Wałęsy "Droga nadziei”, w której przywódca "Solidarności” podkreśla, że religijność "wyssał z piersi matki”. W innym miejscu tego rozdziału autor pisze: "Podobną wymowę mają inne deklaracje Lecha Wałęsy, zarejestrowane w trakcie jego oszałamiającej kariery”. "Byłem wychowywany w ideałach chrześcijańskich” - brzmi jedna z tych deklaracji.
Jednak kiedy tylko jest to możliwe, Zyzak stara się obraz - rozpowszechniany przez samego Wałęsę a także jego bezkrytycznych wielbicieli - konfrontować ze swoimi źródłami. Przypomina, że na początku lat 80. w wywiadzie udzielonym słynnej włoskiej dziennikarce Orianie Fallaci zwierzył się, że zawsze był bardzo religijny. Małą zapaść w kwestiach wiary miał mieć tylko między 17. a 19. rokiem życia. Ale wtedy, i to właśnie opowiedział dziennikarce, miało miejsce cudowne nawrócenia. Miał wtedy około 19 lat. Pewnego dnia było mu zimno, poszedł więc ogrzać się do kościoła. Usiadł w ławce, spojrzał na ołtarz i postanowił się nawrócić. Zyzak podważa wiarygodność tej opowieści. Przytacza fragment książki napisanej przez Lecha Wałęsę w 2007 r. "Moja III RP. Straciłem Cierpliwość”. Wałęsa pisze w niej, że między 20. a 25. rokiem życia "sporo grzeszył”. „Puściłem się w młodość, w zabawę” - przyznaje. Dalej opowiada, jak to zmęczony wszedł do kościoła na dworcu w Gdańsku. Od tamtego czasu, twierdzi, nie opuścił ani jednej mszy niedzielnej czy świątecznej. Taka była "siła wiary” - pisze Wałęsa. Zyzak dziwi się, że taki ważny wstrząs emocjonalny jak nawrócenie, nie utrwalił się dostatecznie w pamięci bohatera jego książki.
Kolejnym krokiem podważenia wiarygodności Wałęsy przez Zyzaka jest przypomnienie, że w przytaczanej tu już wcześniej rozmowie Wałęsy z Orianą Fallaci, Wałęsa powiedział, że swego czasu chciał zostać księdzem. Podobnie mówił w rozmowie z jednym z dziennikarzy polskich. O tych dziecięcych planach Wałęsy rozmawiał z kilkoma jego znajomymi. Nikt nie potrafił sobie przypomnieć, aby w młodości Lech Wałęsa zdradzał takie zamiary. Żadna też z osób pamiętających Wałęsę z lat młodości nie poświadczyła głębszej religijności w tamtym czasie. "Po co chodzić do spowiedzi, jeśli nie masz nic do wyznania?” - pytać miał żartobliwie Wałęsa w szkolnych latach.
Mało smaczną historię opisuje Zyzak w oparciu o opowieść "innego znajomego Lecha, mieszkańca Pokrzywnicy”. Otóż podczas zajęć przygotowujących dzieci do pierwszej Komunii Świętej, dziewięcioletni Lech, chcąc zaimponować kolegom, nasikał do kropielnicy z wodą święconą. Rozmówca zrzucił to oczywiście na karb młodości. Kiedy czytam o tym wydarzeniu, zastanawiam się, czy umieszczenie tej historii potrzebne jest w książce naukowej mającej na celu przedstawienie sylwetki politycznej przywódcy „Solidarności”. Czy nie jest to jednak wyraz małostkowości, czy wręcz obsesji autora, który chciałby wytropić wszystko co, złe bądź niestosowne w życiu Wałęsy?



Niewdzięczne własne gniazdo
Dorastający Lech Wałęsa nie cieszył się nigdy sympatią swoich rówieśników, m.in. kolegów z zawodówki, którzy przywędrowali razem z nim do Państwowego Ośrodka Mechanicznego w Łochocinie. Dzisiejsi rozmówcy autora książki, np. "pan Leszek” twierdzą, że Lech Wałęsa nie należał do ludzi towarzyskich. Nikt go nie lubił i uważano go za zarozumiałego.
Żeby być sprawiedliwym, trzeba powiedzieć, że autor, rzadko co prawda, ale przytacza również pozytywne opinie o swoim bohaterze. Zalety Lecha Wałęsy jako fachowca i człowieka podnosi jeden z jego współpracowników w warsztacie rolniczym. Mówi, że Wałęsa miał specyficzne poczucie humoru, np. do klamki od drzwi pomieszczenia kierownika doczepiał przewody z prądem z niskim napięciem. Był świetnym organizatorem, potrafił zjednać sobie młodszych pracowników i zdobyć u nich autorytet. Kiedy wpadali w kłopoty, radził, jak mają z nich wybrnąć. Mimo to - tu Zyzak powołuje się na twarde liczby, które nie są korzystne dla Wałęsy - na swoim rodzinnym terenie uzyskiwał on kompromitujące wyniki wyborcze. W drugiej turze wyborów prezydenckich jesienią 1990 r. w okręgu wyborczym Chalin otrzymał zaledwie 156 głosów, nieco tylko wyprzedzając Stanisława Tymińskiego.
Jednym z najbardziej zapalnych fragmentów książki jest sprawa nieślubnego dziecka Lecha Wałęsy - jak pisze Zyzak praktycznie porzuconego przez ojca. W czasie kiedy pracował w Łochocinie - był to początek lat 60. - 20-letni wówczas Wałęsa miał mieć romans z niejaką Wandą, którego owocem był chłopiec imieniem Grzegorz. "Podobno” - pisze autor - dziewczyna przed urodzeniem dziecka "prosiła Lecha Wałęsę, aby się z nią ożenił, ale na próżno”. Lech miał odmówić i wyjechać z Łochocina. Dzięki pomocy sąsiadów z Łochocina dziecko rosło zdrowe. Dramat nastąpił, kiedy czteroletni chłopiec poszedł ze starszym kolegą "łowić ryby”. Grzegorz zsunął się po prawie dwumetrowej skarpie do stawu i zmarł zanim nadeszła pomoc. Zyzak pisze, że powiadomiony przez matkę o śmierci chłopca Lech Wałęsa przyjechał na pogrzeb, gdzie miał, według relacji "pani Zenobii”, zostać zwymyślany przez miejscowe kobiety.


Górą zawiść
Niezwykle drobiazgowo opisuje autor książki drogę Wałęsy do uzyskania przywództwa "Solidarności” na początku lat 80. Tutaj pojawia się drugi najbardziej drażliwy punkt biografii - związki Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa na początku lat 70. Zyzak niejednokrotnie powołuje się na dokumenty zawarte w książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "Lech Wałęsa a SB. Przyczynek do biografii”. Zdobywa też potwierdzenie tej współpracy w rozmowie z byłym funkcjonariuszem SB Januszem Stachowiakiem. Opowiada on o okolicznościach werbunku Lecha Wałęsy na tajnego współpracownika oraz o dwuletnim okresie jego agenturalnej działalności między 1970 r. a 1972 r. Zyzak przytacza dłuższe fragmenty ujawniające doniesienia konfidenta o pseudonimie "Bolek”. Pisze, że sam Wałęsa zasugerował SB, aby dla lepszego zakonspirowania go, dostał oficjalne wezwanie na milicję. Funkcjonariusz uznał, że to bardzo dobry pomysł. Autor bez ogródek twierdzi, że "tym, co motywowało Wałęsę do dalszej współpracy z SB, były przede wszystkim pieniądze”. Od połowy lat 70. Wałęsa całkowicie zrywa kontakty z SB i niemal bez reszty angażuje się w działalność, nielegalnych wówczas jeszcze, Wolnych Związków Zawodowych.
Po podpisaniu Porozumień Sierpniowych Wałęsa staje się obok Jana Pawła II najbardziej znanym Polakiem na świecie.
Podczas przygotowywanej na początku 1981 r. wizyty delegacji "Solidarności” w Watykanie na osobiste zaproszenie papieża miał miejsce przykry incydent. Lech Wałęsa nie chciał, aby w delegacji znalazła się Anna Walentynowicz. Wzbudziło to ogromny niesmak u innych członków planowanej wizyty. Wszyscy tłumaczyli sobie postępowanie Wałęsy zawiścią o popularność. W tamtym bowiem czasie Walentynowicz była jedyną osobą, która w Polsce mogła zagrozić pozycji Wałęsy. Jacek Kuroń ujął to krótko: "Nie może być dwóch słońc w Związku”. Znany pisarz Lech Bondkowski odnotował: "Wałęsa ma o sobie wysokie mniemanie, lubi się chwalić i bierze na swoje konto wszelkie powodzenie, porażki odstępujac innym. Zazdrosny jest o pierwsze miejsce i okazuje to na każdym kroku”.
Jeszcze bardziej surowa w swych ocenach Wałęsy była Oriana Fallaci, która po pobycie w Polsce, pisała: "Był bardzo pretensjonalny i pewny siebie, uważał się za kogoś bardzo mądrego, inteligentnego, ważnego. Był nieprawdopodobnie próżny. Potworny ignorant, który miał dla mnie jedną zaletę: jakąś chłopską zdolność do mimowolnego wyrażania się w sposób poetycki”. Kończyła stwierdzeniem, że jako człowiek jest antypatyczny.



Cień, który jest balastem
Nowe światło rzuca też Zyzak na sytuację Lecha Wałęsy rok po podpisaniu Porozumień Sierpniowych, w czasie wyborów na przewodniczącego NSZZ "Solidarność”. Pozycja Wałęsy zaczęła się wtedy mocno chwiać i przez długi czas górą był jego główny konkurent - Andrzej Gwiazda.
Zyzak przypomina, że podczas I Krajowego Zjazdu Delegatów "S” w gdańskiej Olivii, każde wystąpienie Lecha Wałęsy, według doniesień agentów SB, "pozostawiało niesmak wśród delegatów”. Zarzucano mu brak programu i brutalne atakowanie swoich krytyków. "To jest człowiek w pełni nieodpowiedzialny, ignorant, cham i błazen” - mieli według agentów mówić delegaci w kuluarach. Wałęsa wygrał dzięki poparciu - i zakulisowemu, i oficjalnemu Jacka Kuronia. Ten z kolei, według konfidentów SB, w zamian za poparcie miał mieć zagwarantowaną silną pozycję w przyszłych władzach związku. Potężną bronią SB w czasie drugiej, październikowej tury zjazdu, związanej z wyborami, była agentura. W tej turze zjazdu udział wzięło 71 tajnych współpracowników, co równało się 10 procentom wszystkich delegatów. Na krótko przed tą turą bezpieka zdecydowała się również poprzeć Lecha Wałęsę, biorąc pod uwagę jego mocne strony, czyli popularność międzynarodową i poparcie KOR-owskich ekspertów.
Z zakulisowych spraw, związanych z Lechem Wałęsą, Zyzak ujawnia, że wydział socjalno-zawodowy PZPR miał przygotować program dla "Solidarności”. Nie wyjaśnia jednak do końca, co rozumie przez stwierdzenie, że program ten miał być mu przekazany drogą operacyjną. Czyżby SB miała wykorzystać do tego Mieczysława Wachowskiego? Jeden z potężnych i najbardziej fascynujących rozdziałów książki pt. "Sylwetka »Cienia«” poświęcony jest w całości właśnie Wachowskiemu. Do dziś nie są do końca znane relacje szefa "S” i późniejszego prezydenta Polski z jego osobistym kierowcą. Już w czasie pierwszej "Solidarności” Wachowski usilnie zabiegał, aby w jego umowie dopisano stanowisko „asystent Przewodniczącego”. Po latach, jak wiemy, dopiął nie tylko tego - został ministrem u boku prezydenta III RP. Zyzak opisuje dwuznaczną rolę Wachowskiego w biografii Lecha Wałęsy. Przypomina też, że Wachowski nigdy nie próbował prostować wysuwanych pod jego adresem oskarżeń o współpracę z SB. Również, co wydawać się może dziwne, Lech Wałęsa nigdy nie dążył do wyjaśnienia koneksji swojej szarej eminencji, choć jego postać zaciążyła również na wizerunku samego Wałęsy.
Książka Pawła Zyzaka nie jest przychylna "legendarnemu przywódcy Solidarności”. Nie potępiałbym jej jednak do końca. Z kilku powodów. Autor jest w wieku burzy i naporu. I niewątpliwie należy do grona "młodych gniewnych”, którzy z natury rzeczy dążą do burzenia pomników. I choć jest to dzieło z założoną tezą, że istnieje rozbieżność między wykreowanym przez media obrazem Lecha Wałęsy, a faktycznym stanem rzeczy, nie sposób odmówić tytanicznej wprost pracy młodego, bo ledwie 24-letniego, badacza. Ogrom źródeł, z jakich korzystał i własnych przedsięwzięć badawczych, jest doprawdy imponujący. Czy udało mu się stworzyć prawdziwą, najprawdziwszą biografię Lecha Wałęsy? W jednym z miejsc autor sam sobie odpowiada na to pytanie słowami bohatera książki: "Nikt nie powie prawdy o mnie. Wszystko zależy, od jakiej strony on mnie zna, co ja z nim miałem. Jak kogoś oszukałem, będzie inaczej patrzył niż ten, któremu pomogłem. Zależy na kogo się trafi. Dlatego te oceny są nic nie warte. Nikt mnie do końca nie znał i nie będzie znał”.