Pani minister pod szczytnymi hasłami oszczędności i zapewnienia sprawiedliwego dostępu do studiów zapowiada wprowadzenie surowej reguły: student państwowej uczelni będzie mógł wybrać tylko jeden kierunek studiów za darmo. Za każdy następny ma płacić czesne.

Reklama

Na pierwszy rzut oka wygląda to przyzwoicie. Są rzeczywiście rekordziści skaczący z wydziału na wydział. Rzeczywiście może być tak, że to zjawisko blokuje miejsce innym studentom, którzy dziś z tego powodu muszą korzystać z płatnych studiów. Jednak w środowiskach akademickich mało kto wierzy w zapewnienia i intencje pani minister.

Bo reforma nie będzie żadną reformą. Studenci z płatnych kierunków z niej nie skorzystają. Dziś zakaz Kudryckiej objąłby zaledwie dziesiątą część studentów na bezpłatnych kierunkach. A ona sama jednocześnie twierdzi, że 10 proc. najzdolniejszych będzie mogło za darmo studiować na dwóch kierunkach. Czyli ani oszczędności, ani odblokowania zajętych miejsc.

Uczelnie trzeba reformować, ale czy jest zdolna do tego minister, którą środowisko akademickie podejrzewa – i głośno to wyraża – o lobbing na rzecz szkół prywatnych? Na dodatek minister, która wywołuje kolejny konflikt. Przypomnijmy próbę kontroli na Jagiellonce i wcześniej kontrowersyjny projekt zniesienia habilitacji. To jednak sztuka wywołać aż tyle konfliktów, kierując tak spokojnym niepolitycznym resortem. Nie udało się to żadnemu z poprzedników minister Kudryckiej.

Reklama

A swoją drogą, wielkim problemem polskiego kształcenia akademickiego jest zamknięcie przytłaczającej większości studentów w wąskich ramach ich specjalizacji. Powinni być pieszczeni ci, którzy znaleźli dość siły i zdolności, by poznać inne dziedziny. Powtórzmy – to tylko 10 proc. studentów dziennych na uczelniach państwowych. Poznawanie dwóch, trzech dziedzin to integralna część zachodniej tradycji akademickiej. Niestety o tym, że np. w Niemczech obowiązkową normą jest Hauptfach i Nebenfach, polscy studenci dowiadują się najczęściej tylko z lektoratu języka niemieckiego.

Ostatnio garść najlepszych uniwersytetów próbowała dać studentom szansę na poszerzenie horyzontów. Powstały tzw. MISH, czyli Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne. Szybko okazało się, że to miejsca elitarne, a ich absolwenci zaczynają już znaczyć w polskim życiu publicznym.

Minister prawdopodobnie zrezygnuje z niepopularnych planów. Kolejny już raz – tak jak z Jagiellonką i habilitacjami. Znów prace resortu – prowadzone za publiczne pieniądze – pójdą do kosza. To w ministerstwie, nie na uczelniach, trzeba szukać oszczędności. Mniej nieprzemyślanych pomysłów to mniej zmarnowanych pieniędzy.