Rowerowy rajd ku czci Stefana Bandery nie przejedzie przez Polskę. Powody podane przez MSWiA są dyplomatycznym pretekstem. Tyle że tej decyzji nie sposób nie zrozumieć. Można tylko ubolewać, że stanowisko polskich władz nie zabrzmiało wcześniej i klarowniej.

Reklama

Nie patrzę na stosunki polsko-ukraińskie oczami księdza Isakowicza-Zalewskiego, choć mało jest postaci, które szanuję tak jak tego kapłana. Dla niego upamiętnienie ofiar ukraińskich zbrodni na Polakach stało się ideą nadrzędną. Ale rozumiem też, że Ukraińcy próbujący dziś dobić się własnej tożsamości szukają w swojej historii tego, co mogą tam znaleźć. A mają do wyboru tak naprawdę albo nurt ciążący ku Rosji, tradycję na dokładkę sowiecką, mało przydatną w marszu do Europy i mało sympatyczną dla nas, jeśli chcemy Ukraińcom w tym marszu pomóc. Albo przedwojenny nacjonalizm rodem z zachodniej Ukrainy. A ten nacjonalizm był niestety antypolski, zabarwiony faszyzującą ideologią. I zarazem wyrażający ich niepodległościowe aspiracje.

Nieraz trafimy na taki paradoks. To też paradoks innych narodów współpracujących z hitlerowską III Rzeszą – od Słowaków po Łotyszy. Można zrozumieć ich racje historyczne, nawet jeśli były sprzeczne z naszymi. Ciężko przejść do porządku dziennego nad zbrodniami. Tym niemniej – oni będą próbowali przechodzić, naginając fakty do swoich narodowych potrzeb. Trudno to przełknąć, ale jeśli robią to na własnej ziemi, pozostaje perswazja i jednak jakaś forma tolerancji. Nie musimy na całą historię patrzyć tak samo, aby rozmawiać o współczesności.

Ta „jakaś forma tolerancji” będzie miała jednak granice. Bo w zderzeniu tradycji historycznych, my Polacy powinniśmy bronić swojego, zwłaszcza gdy mamy przeświadczenie, że stoi za nami prawda. Żaden normalny naród nie zgodziłby się, by czcić pamięć inicjatora obcego, terrorystycznego, a potem zbrodniczego ruchu – a tym była organizacja Stefana Bandery – na własnej ziemi, zroszonej krwią ofiar. Można przypominać, że akurat Bandera stosunkowo wcześnie został zamknięty w obozie przez Niemców, że nie ponosi bezpośredniej odpowiedzialności za wołyńskie masakry. Ponosi jednak odpowiedzialność polityczną i moralną. Koniec kropka.

Reklama

Wyznaczyć granice takiej tolerancji w spojrzeniu na historię oczywiście niełatwo. Nie jest zresztą tak, że ze strony ukraińskiej spotykają nas w tej dziedzinie wyłącznie złe rzeczy. Gdy patrzę na ozdobiony pomnikami Cmentarz Orląt Lwowskich, to przypominam sobie, że oni są bohaterami dla nas. Dla Ukraińców ci dzielni chłopcy byli likwidatorami ich państwowości. Tymi, którzy odebrali im „ich Lwów”. Czy był naprawdę „ich”? My będziemy długo opiewać jego polskość, ale Ukraińców do tego nie zmusimy.

Skoro ukraińskie władze obecnego Lwowa pozwoliły po latach dąsów na ten cmentarz, i my powinniśmy poszukać takich miejsc i zdarzeń, które pozwolą nam zrozumieć ich punkt widzenia. Ciśnie się wszakże bezlitosna uwaga. Orlęta Lwowskie nie dokonywały zbrodni. Ta różnica wyznacza polskie non possumus. I choć nieco krętą drogą, polskiemu rządowi nie zostało nic innego, jak w tej sprawie pozostać nieprzejednanym.