Agonia w telewizji publicznej przedłuża się. Sąd nie zarejestrował nowej rady nadzorczej TVP ze względu na brak numerów PESEL i niektórych imion członków nowej rady w złożonych dokumentach. Takie działania jeszcze bardziej wycieńczają organizm, jakim jest telewizja. Wielu twierdzi, że odwlekanie zamknięcia sprawy jest świadomym zamiarem obecnego prezesa. Wiadomo też, że w telewizji panuje kompletny bałagan. Trudno więc powiedzieć, czy sporządzając dokumenty dla sądu, Piotr Farfał musiał się szczególnie starać, by być niedokładnym. Niebawem i tak przejdzie w ręce nowej koalicji i skończy się na tym, że zostanie pozbawiony dotychczasowej funkcji. Tyle tylko, że jak się okazuje, nie tak szybko.

Reklama

Wszyscy posłowie na razie mówią, że nie wiedzą, jak będą wyglądały media publiczne, zasłaniając się rzekomym brakiem ustaleń. Komentatorzy natomiast twierdzą, że właściwie wszystko jest jasne. Niektórzy sugerują nawet, że program pierwszy będzie pisowski, a telewizyjna „Dwójka” – eseldowska. Tymczasem na razie wszystkie działania są jakby w zawieszeniu. To bardzo polskie postępowanie. Nie wiadomo, jaki jest konkretny plan ani jakie są zamierzenia najbardziej zainteresowanych. Nikt nie potrafi z całą pewnością powiedzieć, kim są osoby, które będą miały wpływ na media. Platforma umywa ręce. PSL w ogóle przestało się w tej sprawie liczyć. Można więc powiedzieć, że główne podmioty milczą.

Czy prezes Farfał mógłby coś wygrać, próbując prześcignąć swój los? Może coś podpisał, a może chce jeszcze kogoś zatrudnić, naciągając firmę na wysoką odprawę? W swoich poczynaniach ma zresztą wsparcie polityków PO, którzy nie chcą się zajmować kłopotami mediów. Można by wstępnie przewidzieć przyszłość czekającą TVP, jeśli wiedzielibyśmy, że weto w sprawie ustawy zostało odrzucone. Wszystko, jak widać, sprzyja tylko prezesowi.

PiS nadal cieszy się mocnymi notowaniami w sondażach. Choć wydaje się, że ciągle jest pułap, którego przez swoją retorykę nie jest w stanie przeskoczyć. Dla lewicy natomiast Telewizja Polska to będzie jej pięć minut. Wielu okrzyknęło obie partie koalicją. Przeciwko temu są jednak ich elektoraty. Nie przesądzałbym o tym, że przeciętny wyborca PiS będzie się cieszył z tego sojuszu. I odwrotnie. Jeśli sprawa mediów publicznych będzie wstępem do ściślejszej współpracy, to obie partie wzajemnie się pogrążą. Naturalnie czasami łączą je interesy. Teraz ich wspólną sprawą jest zagranie przeciw wydolności Platformy. Na dłuższą metę współpraca ta będzie co najmniej trudna. Tym bardziej że przed kolejnymi wyborami będą musiały reprezentować sobą alternatywę wobec rządzących, jak i wobec siebie. A do przejęcia telewizji trzeba mieć przede wszystkim większość. PO zajmowała się mediami publicznymi, dopóki premier Tusk nie powiedział: „a co ich to obchodzi”. Ciekawe tylko, czy w nie tak odległej przyszłości nie będzie musiał zmienić zdania.

Reklama