Przyczyną całego zamieszania był kolor włosów nieszczęsnej Nikolki. Rudawo-złote loczki zupełnie nie pasowały bowiem do kruczoczarnych włosów, jakie mają oboje rodzice dziewczynki. Sam Libor także żywił pewne podejrzenia co do swego ojcostwa, ale mama dziewczynki Jaroslava Trojanova długo nie chciała poddać się testom DNA. Zrobiła to dopiero na żądanie sądu, który rozpatrywał wniosek jej partnera o unieważnienie ojcostwa.

Reklama

Libor nalegał na testy, bo nie wierzył, że narzeczona dochowała mu wierności. "Nie każdy jest świętą panienką" - wściekał się. Badania jednak czarno na białym wykazały, że Jarka nie kłamała - nie zdradziła go, ale nie była też matką maleńkiej dziewczynki. Tu jednak pojawiło się pytanie, co się stało z ich rodzoną córeczką? Szybko wyszło na jaw, że błąd popełniono w szpitalu: Jarce i Liborowi podmieniono dziecko.

Oddać czy nie oddać?
Zaczęły się gorączkowe poszukiwania. Gdzie jest druga rodzina, która też wychowuje cudze maleństwo? Okazało się, że tego samego dnia, w którym Jaroslava Trojanova urodziła swoją córeczkę, w szpitalu w Trebici na świat przyszło czworo innych dzieci. I matka jednego z nich musiała wyjść ze szpitala z obcą córeczką. Do sprawy włączyła się czeska policja i już po kilku dniach było wiadomo, kto ma dziecko Jarki i Libora.


Na rodzinę Czermaków ta wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba. "Kiedy usłyszałam w słuchawce grobowy głos informujący, że jedzie do mnie ktoś z opieki społecznej i że przy spotkaniu ma być obecny także mąż, byłam przekonana, że chcą nam odebrać dziecko" - opowiadała później dziennikarzom 25-letnia, dziwnym zbiegiem okoliczności również nosząca imię Jaroslava, mama małej Weroniki. Te obawy były uzasadnione, bo szybko ustalono, że żywiołowa czarnowłosa dziewczynka nie jest jej dzieckiem.

Co dalej? Co robić? Obie rodziny stanęły przed dramatycznym wyborem: czy oddać obcym ludziom córkę, którą wychowywali przez prawie rok? Czy może raczej żyć dalej ze świadomością, że biologicznym dzieckiem opiekują się inni ludzie? Najmniej wątpliwości miał Libor Broża, którego podejrzliwość dała początek całej sprawie. "Chcę z powrotem moje własne dziecko" - oświadczył natychmiast po tym, gdy się dowiedział, że wychowuje córkę obcych ludzi.

Reklama

Jednak jego przyjaciółka nie była już tak pewna. Po pierwszym spotkaniu z drugą rodziną długo płakała. Widziała, że mała Weronika wychowywana przez Czermaków była podobna do swojego biologicznego ojca Libora jak dwie krople wody. Ale serce Jarki było nadal przy Nikoli. To przecież właśnie ją przez ostatnie 10-miesięcy usypiała, to jej śpiewała piosenki, z nią chodziła na spacery i z nią się bawiła. No a poza tym nadal ją karmi piersią. Czy może ją nagle oddać komuś obcemu?

Ten sam problem miała również druga mama. Kiedy podczas spotkania mała Weronika zapłakała, Jaroslava Czermakova automatycznie wzięła ją na ręce i przytuliła, a do zmieniania pieluchy bez namysłu rzucił się dotychczasowy tata, Jan Czermak. Swoich rozterek obie matki nie ukrywały przed dziennikarzami. Pytane, co czuły, kiedy się dowiedziały o zamianie dzieci, kobiety zgodnie odpowiadały, że przede wszystkim strach. Strach, że stracą córki, które do tej pory wychowywały.

Sprawy nie ułatwia fakt, że dziewczynki tak bardzo się od siebie różnią. Czarnowłosa Weronika to żywe srebro, wszędzie jej pełno, wykluwają się jej już kolejne ząbki i właśnie zaczęła chodzić. Ruda Nikola to jej całkowite przeciwieństwo; spokojna, trochę wstydliwa, dopiero zaczęła raczkować.

Psychologowie czy szarlatani?
W rozwiązaniu dylematu nie pomogli też psychologowie, którzy oczywiście natychmiast aktywnie włączyli się do całej sprawy. Rad i poglądów było tyle samo, co ekspertów. Wielu z nich przyznawało się jednak do bezradności. "To sprawa bez precedensu. Nie wiemy, co należy zrobić" - mówili. Wszyscy podkreślali, że dla czwórki rodziców musi to być niezwykle traumatyczne przeżycie. "To tak, jakby przeżyli śmierć swojego dziecka" - mówiła jedna z psycholożek.


Reklama

Co zadziwiające, obu rodzinom udało się jednak dość szybko dojść do porozumienia. Uzgodniono mianowicie, że dzieci wrócą do swoich biologicznych rodziców. Ale sprawa nadal była trudna, bo nikt nie umiał powiedzieć, jak właściwie powinna wyglądać taka wymiana? Jedni twierdzili, że powinna przebiegać stopniowo. Inni z kolei uważali, że tylko terapia szokowa może okazać się skuteczna i proponowali, by rodzice zamienili się dziećmi na tydzień i w ogóle się w tym czasie ze sobą nie kontaktowali. Na najbardziej absurdalny pomysł wpadła psycholożka zatrudniona przez Libora i Jarkę. Poradziła im mianowicie, by w swoim ogródku wykopali mały grób, będący symbolem pożegnania z dzieckiem i wrzucili do niego zabawki Nikoli. Rodzice szybko zrezygnowali z usług tej specjalistki.

Pojawił się też inny problem. Co z imionami? Początkowo rodzice chcieli, żeby Nikola stała się Weroniką i odwrotnie, ale na szczęście odstąpili od tego pomysłu. Na razie więc rodziny regularnie spotykają się, a dziewczynki spędzają czas na wspólnych zabawach, zostają też od czasu do czasu na noc u swoich biologicznych rodziców. Nadal nie wiadomo, kiedy dojdzie do ostatecznej wymiany. Początkowo rodzice mówili o 9 grudnia, czyli dniu pierwszych urodzin dzieci, potem o Gwiazdce. Teraz przebąkują, że może to nastąpić jeszcze później.

Szpital grozy
Równocześnie zaczęto też szukać winnego całego zamieszania. Mnożyły się spekulacje: jak do tego mogło dojść? Czy dzieci zamieniono celowo? A może ktoś to zrobił dla żartu? A może nawet na terenie szpitala w Trebici działa jakiś psychopata? Sytuacja była dziwniejsza, że nikt z personelu nie zwrócił uwagi na fakt, że dziecko, które po urodzeniu ważyło ponad trzy kilogramy, już następnego dnia w niewyjaśniony sposób schudło o cały kilogram, czyli straciło jedną trzecią swojej wagi!


A drugie z kolei w cudowny sposób z drobniutkiej dziewczynki przemieniło się w małego tłuścioszka. Wzrost dzieci też się nie zgadzał, jednak nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. A jedna z pielęgniarek wręcz zmieniła dane w dokumentacji, bo coś jej się nie zgadzało, ale nie miała chęci dochodzić, co to było. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że szpital w Trebici został nagrodzony przez UNICEF jako przyjazny dziecku, a jego porodówka cieszyła się świetną opinią w całych Czechach. Oliwy do ognia dolał dyrektor placówki, który na początku twierdził, że media rozdmuchują sprawę, a poza tym matki powinny były rozpoznać swoje dzieci.

Do tej pory nie udało się ustalić, co wydarzyło się 9 grudnia 2006 r., gdy urodziły się obie dziewczynki. Wiadomo tylko, że tego dnia w szpitalu w Trebici był tłok. Z braku miejsc na porodówce dzieci zostały po porodzie przeniesione na inny oddział i oddano je matkom dopiero następnego dnia. Nikola i Weronika leżały w nocy koło siebie, ale nie udało się ustalić, czy miały na rączkach przepisowe bransoletki. Policja, która kilka dni temu skończyła przesłuchania, uznała, że niczego nie da się ustalić. Sprawę zamknięto.

Jak zarobić na dzieciach
W sprawie pojawił się oczywiście wątek finansowy. Rodzice ustalili, że będą wspólnie walczyć o odszkodowanie od szpitala i zażądali miliona koron (około 135 tys. zł) za każdy dzień rozłąki ze swoimi biologicznym dzieckiem. Nie wiadomo, ile rzeczywiście dostaną, bo prawnicy i sędziowie zgodnie podkreślają, że to sprawa bez precedensu, więc nie wiadomo, jak działać. Na razie rodziny dostały od władz wojewódzkich po 100 tys. koron. Planują wydać te pieniądze na wspólny wyjazd z dziećmi.


Na całej aferze zarobiły też firmy wykonujące testy DNA, bo gdy sprawa stała się głośna, z całych Czech posypały się tysiące próśb o badania. Zainteresowane sprawdzeniem ojcostwa są przede wszystkim żony i matki, które uważają, że ich synowie niesłusznie płacą alimenty. Jedna z firm wykorzystała sprawę, by tanio zareklamować swe usługi; ogłosiła w prasie akcję "zamiana" i zaproponowała swoje usługi za dużo niższą niż u konkurencji cenę.

A tymczasem Czesi nadal głowią się, co oni sami zrobiliby w podobnej sytuacji.