Oczywiście, można podać rozmaite socjologiczne uzasadnienia, ale nie sądzę, by to cokolwiek wyjaśniało. Co sprawia, że Polacy chodzą głosować tylko w połowie - przecież i teraz zapowiadana jest frekwencja poniżej 50 procent?

Reklama

Po pierwsze wynika to z braku poczucia, że główne instytucje polityczne państwa są naprawdę ważne. Nawet wtedy, kiedy kandydaci czy partie reprezentują zdecydowanie odmienne poglądy, frekwencja specjalnie nie rośnie. Brak szacunku dla instytucji państwa jest na tyle powszechny, że bezpodstawne okazują się spekulacje, jakie snuto po 10 kwietnia, że to właśnie ten szacunek sprawiał, iż tylu ludzi chciało złożyć hołd zmarłemu prezydentowi. Niewątpliwie mass media, a zwłaszcza telewizja, odgrywają w tym procesie istotną rolę. Nie jest jednak pewne, czy pozytywną. Kiedy oglądamy po raz setny wyniki badań sondażowych, kiedy próbuje się stworzyć w nas poczucie, że mamy do czynienia ze swojego rodzaju sportową rywalizacją o punkty, reagujemy często znudzeniem.

Także powaga argumentów przytaczanych przez partie czy sztaby wyborcze jest wątpliwa, a argumenty te są potem drobiazgowo rozważane przez tak zwanych ekspertów. Czy ktoś się przejęzyczył, czy miał wpadkę, jak był ubrany, czy mu w okularach lepiej do twarzy - przecież to są kompletne głupstwa, kiedy idzie o decyzję dotyczącą tego, kto ma zostać prezydentem. Nawet rozważanie, czy ktoś się naprawdę zmienił, jest bezsensowne, gdyż człowiek może zmieniać poglądy, ale dorosły, starszawy pan się nie zmienia nawet pod wpływem istotnych zdarzeń zewnętrznych. Zmienione zachowanie jest zatem wynikiem zmiany poglądów, tylko znowu nie bardzo wiemy, z jakich na jakie, bo zakończenie wojny polsko-polskiej oznacza, że się ją przedtem prowadziło, a tego nikt wprost nie mówi.

Wszystko to sprawia, że ogromna porcja wiadomości dotyczących wyborów to sieczka, która ani nie pomaga nam w podjęciu decyzji, ani nie sprawia, że dotychczas mało zainteresowani zaczną nagle pasjonować się wyborami. Do tego jeszcze dochodzi fakt, że telewizja próbuje nadać wyborom rangę decyzji wiekopomnej, a tak naprawdę chodzi o to tylko - przy fatalnej konstrukcji konstytucyjnej - by wybrać w miarę spokojnego człowieka.

Reklama

Frekwencja jest także niska, gdyż nie mamy w najmniejszym stopniu poczucia, że wybory to święto demokracji. A przecież to jedyna okazja, kiedy naprawdę w minimalnym stopniu mamy głos. Powinno to być wielkie wydarzenie. A więc wielkie wiece, manifestacje, objawy radości lub antypatii manifestowane publicznie, kulturalnie, ale masowo. A tu dominuje wrażenie, że z wyjątkiem publicystów i niewielkiej grupy zapamiętałych zwolenników i przeciwników kandydatów czy partii, z jakimi są związani, reszta obywateli jest całkowicie obojętna. Nawet kiedy widzimy obrazki ze spotkań wyborczych, zaskakuje niewielka liczba ich uczestników.

Dopóki nie uczynimy z uczestnictwa w procesach demokratycznych święta, radosnej i wzniosłej chwili demokracji, dopóty będziemy mieli do czynienia z tą nudą i z niską frekwencją. Tylko powody negatywne mogą powodować normalnymi ludźmi. Głosować za nim, bo przeciwko tamtemu, lub za nim, bo zwolenników tamtego nienawidzimy. Czy doprawdy to jest wyraz radości i czy może to sprzyjać wysokiej frekwencji?