Bardzo łatwo wmówić Polakom, że Jarosław Kaczyński to agresywny i niebezpieczny polityk. Wystarczy popatrzeć, jak mówi. Dla dużej części wyborców nie jest przecież istotne, co premier chce powiedzieć. Liczy się styl. Stąd wzięła się popularność Kazimierza Marcinkiewicza wykraczająca poza tradycyjny elektorat prawicy. By sympatyczny, uśmiechał się dobrotliwie, a na trudne pytania opozycji czy dziennikarzy odpowiadał z zatroskanym wyrazem twarzy. Ale czy każdy lider polityczny musi realizować model Marcinkiewicza? Czy spełni się czarny sen opozycji i Jarosław Kaczyński będzie nas czarował nieustającym uśmiechem?

Tak daleko idącej metamorfozy spodziewać się raczej nie należy. Premier wyglądałby komicznie i nienaturalnie. Trudno sobie wyobrazić synergię między twardym przesłaniem, jakie ma zwykle do przekazania, i anielsko łagodnym obliczem. Czy oznacza to jednak, że Jarosław Kaczyński będzie skazany na odgrywanie roli szwarccharakteru w reklamówkach PO? Bynajmniej.

Jest teraz można zauważyć próby zmiękczenia wizerunku premiera. Stał się on bardziej dostępny (ostatnio często wypowiada się dla mediów), jest bardziej cierpliwy i mniej zirytowany (nie pozwala sobie na uwagi typu „ja wiem, z jakiego pan jest radia i dlaczego pan tak pyta”). Premier pokazuje się w góralskiej czapce i zajada się oscypkiem – chce być „bliżej ludzi”. To może nie jest jeszcze szczyt marzeń speców od wizerunku z jego otoczenia, ale jednak niewątpliwy sukces. Premier, który dziękuje opozycji za współpracę przy zmianie konstytucji, musi podobać się bardziej niż ten, który opozycję tylko beszta. Zarzuty, że z Kaczyńskim nie można się dogadać, tracą moc.

Zaskoczył mnie...

Rozumiem zatem niepokój części środowisk, jaki objawił się po moim programie „A dobro Polski”. Premier wykazał się wówczas dużym poczuciem humoru i to na własny temat. Mnie także zaskoczył. Rozbrojona, nie byłam w stanie rzucić się premierowi do gardła i na oczach publiczności rozszarpać go na kawałki, by zasłużyć na pochwałę Ewy Milewicz. Zawiodłam.

I boję się własnych myśli. A nuż przyjdzie mi do głowy, że Kaczyński to fajny gość? Wybacz mi Panie Boże i „Gazeto Wyborcza”.
Problem w tym, że taka myśl raczej łatwo mi nie przyjdzie do głowy – pomimo usilnych starań i premiera, i ekspertów od wizerunku. Trudno bowiem zapomnieć o tym, co było. Wywiady z Jarosławem Kaczyńskim nie należały do łatwych. Pamiętam jeden sprzed lat, jeszcze w komercyjnej telewizji. Lider PiS nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.To była rozmowa z politykiem, który każde pytanie traktował jak atak na siebie i swoją formację. Był drażliwy i nieufny.

Zaczynał ciekawy wątek, a kiedy dopytywałam, o co chodzi – denerwował się. Sprawiał przy tym wrażenie, że rozmowa jest dla niego przykrym obowiązkiem. Najchętniej w ogóle by nie rozmawiał, ale skoro już jest się politykiem, to nie ma rady. Wywiad był w moim mniemaniu nieudany. Wychodziłam ze studia zdruzgotana, a za mną gość. Chciałam jak najszybciej się pożegnać i mieć to za sobą, tymczasem Jarosław Kaczyński – nie. Bo widzi pani – zagadnął – i zaczął wyjaśniać to, czego nie powiedział w studiu, i to językiem pełnym pasji i zaangażowania. Dlaczego pan tego nie powiedział w programie? – spytałam. Bo i tak nikt by mi nie uwierzył – odpowiedział, i chyba miał rację.

Pamiętam też wyjątkowe wydanie „Forum” w TVP 1, w którym uczestniczyli liderzy największych partii politycznych. Wyjątkowe, bo tuż po śmierci papieża. Atmosfera była podniosła. To był chyba jedyny program z udziałem polityków w tym czasie. I na koniec poprosiłam gości, by podali sobie ręce. Jarosław Kaczyński stał akurat przy Marku Borowskim. To był miły widok – ten gest – nawet jeśli na chwilę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam w wywiadzie – książce Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby – że to była niemal prowokacja z mojej strony. Jarosław Kaczyński uznał, że zarządziłam to podanie rąk „nie bez powodu”. Ale jaki ten powód miałby być i czemu miała służyć ta prowokacja – tego już nie wytłumaczył.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że premier ma dosyć jednostronny obraz mediów i wyrobione (złe) zdanie na temat dziennikarzy. Nie wierzy, że są samodzielni w myśleniu i że pytania, które zadają, wynikają z ich ciekawości świata i rozmówcy oraz z obowiązku patrzenia politykom na ręce. Być może dlatego chętnie rozmawia albo raczej wypowiada się do gazet, gdzie może autoryzować wywiad. Ciekawe, że w tej sprawie nie ma nawet zaufania do współpracowników. „Nasz Dziennik” chwalił się, że premier osobiście autoryzował wywiad na sali sejmowej podczas debaty nad exposé. To świadczyłoby o skrajnej nieufności. Zarówno do dziennikarzy tego przychylnego mu przecież pisma, jak i do własnego otoczenia. Nie mówiąc już o tym, że autoryzacje pochłaniają sporo czasu, którego na tak wysokim stanowisku zapewne brakuje.

A język świerzbi


Pytanie, czy premier potrafi zaufać innym i czy potrafi zaufać sobie – wydaje się kluczowe w rozważaniach nad zmianą wizerunku. Zaufanie do siebie jest chyba nawet istotniejsze. Jarosław Kaczyński sprawia wrażenie, że boi się tego, co za chwilę może powiedzieć.

To jest problem języka, który chyba zbyt często świerzbi – jak wyraził się niedawno prezydent Lech Kaczyński. To samo dotyczy premiera. Za często jest tak, że Jarosław Kaczyński coś mówi, a potem próbuje tłumaczyć, że nie powiedział tego, co powiedział, albo że ktoś go źle zrozumiał. Tak było choćby przy okazji sprawy przywilejów dla mniejszości narodowych, w tym niemieckiej. Wypowiedź była tak skonstruowana, że odczytano ją jako groźbę rewizji korzystnych zapisów. Później usłyszeliśmy, że żadnych zmian nie będzie. I że tak mówił od początku. Zaufanie do siebie to pewność tego, co się chce powiedzieć i pewność, że nikt i nic nie jest w stanie sprowokować nas do powiedzenia czegoś ponad to. To również wewnętrzne przekonanie, że to, co mówimy, jest słuszne i poparte dowodami. A z tym premier też ma problem (z dowodami, nie z przekonaniem o słuszności). To wreszcie świadomość, że wiarygodność zdobywa się w konfrontacji z trudnymi pytaniami. I wydaje się, że tu nastąpił pewien postęp.

Premier nie bywa już tak bardzo zirytowany, gdy padają takie kłopotliwe pytania. A jeśli nawet jest – to nie daje tego po sobie poznać. Nie wiem jednak, czy to kwestia ćwiczeń, czy też może własnych przemyśleń. Wolałabym to drugie. Jedno jest pewne. Jarosław Kaczyński wypada bardzo dobrze, gdy zmuszany jest przez interlokutora do obrony własnych koncepcji czy do wyjaśnienia takiego, a nie innego poglądu na rzeczywistość. W ostatnim programie sprawiał wrażenie otwartego i życzliwego. Czy to też zabieg speców od wizerunku?

Jeśli tak, to należy do bardziej udanych. Lepsze to niż wkładanie premierowi góralskiej czapki na głowę. Zresztą nie wydaje mi się celowe ciąganie premiera po górach na oczach dziennikarzy i kamer: bdquo;oto premier w swetrze i taki ludzki”. To jest trochę wchodzenie w buty Kazimierza Marcinkiewicza. Do Kaczyńskiego nie pasuje. I zbyt grubymi nićmi szyte. Widać jednak, że premier, jeśli chodzi o wizerunek, może liczyć na otoczenie. Rozbawiła mnie informacja, że asystenci specjalnie na ten wyjazd w góry kupili premierowi sweter. To sporo. Donald Tusk podobno w trudnych sytuacjach może liczyć tylko na siebie – a podczas kampanii nie dojadał...
Nie wiem tylko, czy premier akurat takiej tylko pomocy potrzebuje. Czy jest ktoś w jego otoczeniu, kto może porozmawiać z nim jak równy z równym, i z kogo zdaniem będzie się liczył? Pamiętam, jak krótko przed programem jeden z asystentów żałował, że premier przyjechał do studia. Bo to i publiczność, i te światła mogą premiera onieśmielić. Zapytałam: to gdzie czułby się lepiej? Usłyszałam, że oczywiście u siebie, w kancelarii. Tłumaczyłam, że to absurd. Bo kancelaria to nie jest ciekawe miejsce. A tutaj proszę, publiczność klaszcze albo krzyczy, premier wchodzihellip; Premier, który przysłuchiwał się rozmowie, wtrącił nagle: A nie mogliby mnie wnieść? Byłoby jeszcze ciekawiej.



Dorota Gawryluk, dziennikarka telewizyjna i radiowa. Na początku lat 90. rozpoczęła pracę w telewizji Polsat, w bdquo;Informacjach” oraz bdquo;Politycznym Graffiti”. Od 2004 w TVP 1 prowadziła bdquo;Wiadomości” i bdquo;Forum”. Od 4 września 2006 r. prowadzi nowy program: bdquo;A dobro Polski?”.






























Reklama