Jednocześnie podczas happeningów, które odbyły się w całej Polsce, chcieliśmy przypomnieć, że sprawa Doliny Rospudy wciąż nie została rozwiązana. To unikatowe w skali Europy miejsce znowu jest zagrożone i uda je się obronić tylko wtedy, gdy w jego obronie staną wszyscy ci, którzy nie godzą się na utratę ekologicznego dziedzictwa z powodu błędów urzędników i krótkowzroczności polityków.

Reklama

W ostatnich miesiącach obserwowałem, jak obecny rząd wchodzi w konflikt z organizacjami ekologicznymi w wielu sprawach związanych z ochroną przyrody. Co więcej, w kwestiach ekologicznych w Polsce praktycznie nie istnieje jakakolwiek opozycja.

Kampania Platformy Obywatelskiej przed lokalnymi wyborami na Podlasiu oraz wypowiedzi Donalda Tuska sprzed referendum w sprawie Rospudy świadczą o tym, że stanowisko tej partii jest identyczne ze stanowiskiem, jakie reprezentują Ministerstwo Transportu oraz premier. Przed referendum, na które wydano ponad 2 miliony złotych, a które i tak nie miało wpływu na cokolwiek, Tusk i Kaczyński prześcigali się w epitetach pod adresem obrońców Doliny Rospudy. Premier nazywał nas "wrogami Polski", a lider PO mówił, że jesteśmy "ekstremistami" i popierał wejście w konflikt z Unią Europejską w sprawie Rospudy.

Jedynie Ryszard Kalisz z SLD wypowiadał się o bezprawności organizowania referendum w sprawie obwodnicy Augustowa, ale wkrótce potem Sojusz zamilkł, co dowodzi, że była to tylko chwilowa gra polityczna. To oczywiste, że Rospuda jest obecnie najbardziej widocznym wskaźnikiem stanowiska partii w kwestii wizji rozwoju Polski. I równie oczywiste jest, że między głównymi partiami w Polsce nie ma żadnej fundamentalnej różnicy - trzeba "budować szybko i tanio", nie zważając na przyrodę. Po prostu model chiński.

Reklama

Również poprzedni rząd tworzony przez SLD miał bardzo podobne do obecnego stanowisko w kwestiach ekologicznych. Dowodem jest na przykład to, że polityka energetyczna rządu PiS - LiS jest de facto kontynuacją tego, co przygotował rząd Marka Belki - czyli oparciem przyszłości Polski na węglu i atomie.

Większość polskich polityków traktuje tematy ekologiczne jako zło konieczne, a w sferze publicznej używa ich oportunistycznie, w takich przypadkach jak choćby rurociąg bałtycki. W związku z tym nie ma u nas żadnej reguły, według której lewica byłaby bardziej ekologiczna od prawicy czy odwrotnie.

Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi zrobiliśmy tzw. kwestionariusz ekologiczny, w którym zadaliśmy 10 pytań wszystkim głównym partiom politycznym. Jedno z nich dotyczyło Rospudy i trasy Via Baltica. Co ciekawe, PiS odpowiedziało na wszystkie pytania na "zielono", potwierdzając, że jest przeciwne rozwojowi energetyki atomowej oraz obiecując, że będzie się starało, by Via Baltica została poprowadzona w taki sposób, by nie niszczyć najcenniejszych terenów ekologicznych na Podlasiu. To tyle, jeśli chodzi o deklaracje polityczne. SLD przynajmniej otwarcie wyraziło swoje poparcie dla energetyki atomowej.

Reklama

Nam, ekologom, nie zależy na poparciu żadnej konkretnej partii. Wolelibyśmy raczej, żeby wszystkie partie zmieniły swoje nastawienie do spraw związanych z ekologią. Dlatego Greenpeace był i jest otwarty na współpracę dotyczącą bardzo konkretnych spraw związanych czy z Rospudą, czy z innymi tematami ekologicznymi. Choć nigdy nie zawieramy sojuszy z partiami politycznymi, to zawsze staramy się służyć im swoją wiedzą. W niektórych przypadkach ta pomoc jest przyjmowana, w Polsce np. do pewnego stopnia w kwestiach związanych z genetycznie modyfikowanymi organizmami.

W związku z rosnącą liczbą ludzi i stale zwiększającą się konsumpcją problemy ekologiczne będą narastać i z roku na rok stawać się coraz bardziej "polityczne". Część polityków na Zachodzie zaczyna to dostrzegać i chyba najwyższy czas, żeby ta świadomość pojawiła się również w Polsce. Dlatego nie ukrywam, że chciałbym zobaczyć ogólną zmianę nastawienia do problemów ekologicznych w całej polskiej klasie politycznej. Mówiąc prościej, bezpieczeństwo energetyczne może być rozumiane wąsko - jako uniezależnienie się od Rosji i dywersyfikacja źródeł energii, ale może być też rozumiane długofalowo - jako stopniowe, ale zdecydowane działania na rzecz zmniejszania energochłonności gospodarki i tworzenie energii ze źródeł prawdziwie odnawialnych.

Z zaciekawieniem śledzę dyskusję, jaką od kilku tygodni na łamach DZIENNIKA toczą różni politycy, publicyści oraz filozofowie kojarzeni z konserwatyzmem. Pisali oni, że ekologia powinna znajdować się na sztandarach prawicy, a co więcej, że od dawna tak naprawdę na nich jest - że tego właśnie trzymała się "Solidarność".

Pochodzę z rodziny, która była dość mocno zaangażowana w opozycję w latach 70. i 80. i pamiętam postulaty sprzed Okrągłego Stołu, jakie głosiła wówczas "Solidarność". Pamiętam również, co się z nimi stało po 1989 roku, jak zostały kompletnie zignorowane przez autorów transformacji.

Powoływanie się na okres sprzed 89 roku uważam więc za zupełnie chybione, bądź wręcz za próbę mydlenia oczu czytelnikom. Jeśli politycy składający podobne deklaracje chcą zdobyć wiarygodność, powinni w praktycznym działaniu pokazać, że rzeczywiście konserwacja, rozumiana jako ochrona przyrody, nie jest tak daleka od konserwatyzmu. Bo jedną rzeczą jest mówić coś na łamach gazet i w przemówieniach, a zupełnie inną - podejmować właściwe decyzje.

Tymczasem polscy obywatele są coraz bardziej świadomi zależności pomiędzy własnym życiem a ekologią. I nie chodzi tu tylko o ponad 60 proc. obywateli, które według badań poparło obronę doliny Rospudy. Liczyłbym więc na to, że politycy poszerzą swoją wiedzę w tych sprawach i na to, że przynajmniej niektórzy z nich będą w stanie myśleć o ekologii nie tylko w kontekście kolejnych wyborów.