Wrócimy do tego, co tak dobrze znamy – do rozmów PiS i PO, które znowu skończą się fiaskiem, wzajemnymi oskarżeniami, po czym albo powstanie słaby rząd, czyli byt, który z natury się kompromituje, albo kolejna koalicja, od której będą nas brały mdłości. Tyle że być może zawiąże ją nie PiS, ale PO.

Reklama

Bez względu na to, komu przypadnie nieprzyjemność łykania żaby, efekt będzie ten sam – drugie podejście prawicy do pełni władzy skończy się kolejną porażką. Tym boleśniejszą, że dziś polska prawica ma swój gwiezdny czas, najlepszy w całej historii moment, gdy zapotrzebowanie na nią jest większe niż kiedykolwiek, a lewica tak słaba jak nigdy.

Podobnie jak dwa lata temu także dziś prawicowy wyborca oczekuje silnego rządu, ale zarazem takiego, który nie będzie potrzebował wsparcia ze strony kuriozalnego koalicjanta. A zatem prawicowy wyborca oczekuje w istocie koalicji PiS i PO. Starego, dawno już obśmianego PO – PiS, dla którego nadal nie ma żadnej alternatywy. Choć wyborcy z PO będą się krzywić, choć mają dość wielu miernych postaci, które się stały twarzami moralnej rewolucji, to dobrze wiedzą, że bliżej im do nich niż do SLD. Choć coraz mocniej zradykalizowani wyborcy PiS będą nazywać PO drugą Unią Demokratyczną, to jednak dobrze wiedzą, że to nieprawda, że Tusk czy Rokita ze swoimi poglądami równie dobrze mogliby być w PiS.

Oczywiście zaraz usłyszę że idea PO – PiS to mrzonka. Bo Kaczyński się nie zgodzi, bo Tusk nie chce. Odpowiadam: ale co z tego, że nie chcą? Zrobią to, jeśli zostaną do tego zmuszeni. Bo przecież dziś widać, jak wielki błąd popełniono dwa lata temu. Jak wielki błąd popełniła prawica – jej politycy, jej elity i jej wyborcy – pozwalając Kaczyńskiemi i Tuskowi kierować się ich prywatnymi emocjami. Wszyscy wiedzieliśmy, że niezawiązanie koalicji było decyzją niemądrą, a w dodatku przesądziły o niej nie zimna kalkulacja, ale czysto osobiste urazy i irracjonalna podejrzliwość. Mimo to obie partie pokornie zaakceptowały arbitralną decyzję liderów. Podobnie się zachowały, sympatyzując z nimi, prawicowe elity, chociaż w latach 90. do bólu trenowały się w bezkompromisowej szczerości.

Reklama

Kolejne dziwne decyzje Kaczyńskiego i Tuska były bronione jak wyznania wiary, a ich wzajemna personalna niechęć była rozpisywana na wielkie różnice programowe. A tych przecież nie było. Dwa podstawowe elementy tożsamości obu partii były i są te same – przekonanie o potrzebie modernizacji (a nie tradycjonalizacji) Polski przy użyciu realistycznych prawicowych recept. A także niechęć wobec III RP – jej praktyk, jej klimatu, jej elit. Zapewne dziś PO doda do swojego credo niechęć wobec praktyk, które pojawiły się w IV RP, jednak cały czas nie jest to tak wielka różnica jak ta, która dzieli PO i SLD czy PiS i Samoobronę.

Zatem kolejne wybory mają dla prawicy sens tylko wówczas, jeśli przemyśli ona sobie wynik poprzednich. Jeśli po wyborach Tusk i Kaczyński znowu zaczną mieć problemy z porozumieniem, to może trzeba się zastanowić, czy w takiej sytuacji nie lepiej ich grzecznie pożegnać? A już dziś równie grzecznie im tę możliwość przedstawić? Przychodzi czas, gdy Marcinkiewicz, Sikorski, Ujazdowski, Legutko powinni wreszcie zabrać głos. Przychodzi czas dla polityków Platformy, którzy powinni mieć odwagę pójść śladem Gowina i sygnalizować Tuskowi, gdy ten popełnia ewidentne błędy.

Ci, którzy milczeli przez dwa lata dla sprawy, aby nie zaszkodzić PiS, aby nie osłabić Platformy, powinni zrozumieć, że swoim milczeniem bardziej szkodzą i swoim partiom, i swojej sprawie. „Dziennik” miał podobny problem. Bliskie nam były hasła głębokiej zmiany, z którymi PiS i PO wygrały wybory. A ponieważ ważna była dla nas reforma państwa, a nie to, która partia ją zrobi, więc po utworzeniu rządu przez PiS daliśmy Kaczyńskiemu kredyt zaufania. Nie chcieliśmy się przyłączyć do chóru obrońców Polski Rywina, którzy zawsze wiedzieli, że zmiana na lepsze jest niemożliwa, a rząd zwalczali z tego tylko powodu, że jego potencjalny sukces oznaczał ich osobistą porażkę. Z czasem okazało się jednak, że rządy PiS i jego koalicjantów więcej rodzą nowych problemów, niż rozwiązują starych. I choć PiS poszło do władzy z hasłami, które polska prawica trzymała pod sercem przez całe lata, „Dziennik” uznał, że także dla dobra prawicy trzeba pokazywać jego błędy. I to robi.

Reklama

Na podobny rozrachunek muszą się dzisiaj odważyć politycy PiS i sympatyzujące z tą partią elity. Czas zrozumieć, że poglądy Kaczyńskiego, a jeszcze bardziej jego polityczna taktyka, nie są świętą doktryną. On też się myli, i to często. Wyrzuca ludzi, którzy są wobec niego lojalni. Utrzymuje koalicje, które są kompromitujące. Buduje teorie, które nie tyle opisują rzeczywistość, ile raczej wyrażają jego osobistą podejrzliwość. Czas, by o swoich błędach słyszał nie tylko od wrogich mu dziennikarzy.

Podobnie jest z PO. Zbyt wiele było w atakach Platformy na PiS prywatnej wojny jej lidera z człowiekiem, który zadał mu bolesny cios. Ale od pewnego momentu widać było w PO ten sam mechanizm co w PiS, że przywódca błądzi nie dlatego, że oszalał albo nie ma politycznych zdolności, ale dlatego że jego partia na wszystko mu pozwala. Brak kręgosłupa, jaki wykazywali platformersi, gdy Tusk nękał Rokitę, pozostał główną chorobą także i tej partii. Cała polska prawica jest dziś rządzona przez dwóch ludzi, którym nikt nie przeszkodził, by o ich najważniejszych politycznych decyzjach decydowały nie argumenty i interesy, ale fobie i nastroje.

Prawica potrzebuje dzisiaj politycznego pomysłu. Albo będzie nim powrót do idei PO – PiS w parlamencie, albo pakt o nieagresji oparty na umowie w rodzaju: jedna partia bierze prezydenta, a druga premiera. Albo wreszcie to, o czym szumią wszystkie drzewa – nowa partia złożona z tych polityków, w których Kaczyński i Tusk nie chcieli dojrzeć partnerów. Kłopot w tym, że na ten ostatni wariant może być za późno. Rokita, Marcinkiewicz, Sikorski i inni czekali tak długo, że nie starczy im teraz czasu na zorganizowanie kampanii. I to Kaczyński wraz z Tuskiem będą musieli zaproponować rozwiązanie, które zapobiegnie powtórce z 2005 roku. Tak czy owak skończył się czas wyrozumiałości dla prawicowych przywódców.