Ciężka praca intelektualistów, polityków, działaczy społecznych, ludzi dobrej woli, przemysłowców (czy wiecie państwo, że większość noszonych od wieków kiltów i tartanów powstało w XIX wieku? Sprzedawały się bardzo dobrze na fali narodowych odczuć). Anderson pokazał, że kolektywne wspólnoty to świat idei, a nie namacalnej rzeczywistości. Można je wymyślić, tylko trzeba trafić w dobry czas z dobrą ideą.
Myślicie, drodzy czytelnicy, że powstaną dwa narody, pisacki i peocki? Fundamenty już istnieją. Każdy z tych protonarodów ma swoich ludzi dobrej woli, swój język, swoich księży, swoich artystów i, oczywiście, swoje pomniki. A nawet swoje krzyże. Co najważniejsze, każdy z nich ma swojego wroga, a co jeszcze bardziej najważniejsze, każdy z protonarodów czuje się prześladowany. Wszyscy uważają, że dowodzą obroną (bronią krzyża, bronią demokracji), a w swoich przeciwnikach widzą nie tylko wrogów, ale i prześladowców. Okresowo widzą w nich nawet watahy do dorżnięcia – albo moralnych sprawców „zamachu na prezydenta”.
Boże, miej nas w opiece, chciałoby się powiedzieć, gdyby nie trzeba było od razu zastrzegać, których nas.