Nonsensy zastępujące wiedzę ekonomiczną mają długie życie, bowiem oparte są na wierze czy przyzwyczajeniu. Do nieusuwalnych z polskiej dyskusji o gospodarce nonsensów należy pojęcie „strategiczne branże gospodarki”. Po raz enty pojawiło się ono w „Rzeczpospolitej” przy okazji związkowego szantażu strajkowego w szykowanej na giełdę Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Żurnalista gazety bije pokłony wobec „jednej z najważniejszych strategicznych branż”. Górnictwo węgla kamiennego było ważne zapewne za Gomułki czy Gierka, kiedy ważyło wiele w produkcji przemysłowej i dostarczało nawet i ćwierć dochodów z eksportu. Dzisiaj ma z punktu widzenia polskiej gospodarki i jej perspektyw znaczenie marginalne (w 2009 r. 2,7 proc. produkcji przemysłowej, czyli z grubsza 0,6 – 0,7 proc. PKB). Gdyby go zabrakło, gospodarka jako całość nie odczułaby tego prawie wcale. Podobnie jak to już miało miejsce w przypadku innej strategicznej branży w zaniku, mianowicie przemysłu stoczniowego.
Co w ogóle znaczy przymiotnik „strategiczny” w odniesieniu do produkcji? Politycy szafują tym terminem na lewo i prawo. Więc o co idzie: gospodarka zawali się bez produkcji tej branży? Węgiel można kupić za granicą i do tego taniej. I być może w tym kierunku należałoby zmierzać, gdyż nasze górnictwo jedzie na deficycie. A zyski osiąga, gdy rosną ceny ropy naftowej, ciągnące za sobą w górę ceny innych paliw. Jeździ więc na gapę dzięki ropie naftowej; zyski nie wynikają z konkurencyjności, inwestycji i lepszej pracy.
Można odnieść wrażenie, że strategiczność to kwestia przyzwyczajenia. Przyzwyczajono się, że jakieś branże mają spory udział w produkcji, zatrudnieniu i eksporcie, więc są one strategiczne. Albo uważa się, jak w XVIII – XIX w., że do prowadzenia wojny trzeba mieć na miejscu daną produkcję, bo nie zdąży się jej zaimportować. Z tej militarnej perspektywy znacznie bardziej strategiczny od górnictwa jest przemysł produkujący paski do spodni. Gdyby pojawiło się niebezpieczeństwo działań wojennych, żołnierze z opadającymi – z braku pasków – spodniami rzeczywiście nie przedstawialiby pełnej wartości bojowej.
Dajmy sobie spokój ze strategicznością tej czy innej branży. Nie ma ludzi niezastąpionych i nie ma też niezastąpionych branż w gospodarce. Jest to zwykle zasłona dymna puszczana przez tych, którzy chcą nadal żyć z ręką w kieszeni podatnika. Z tej perspektywy – teoretycznie – transformacja własnościowa jest krokiem w dobrym kierunku. Ciekawe tylko, czy politykom wystarczy odporności na rozróby związkowców. Politycy nie są znani z twardego kręgosłupa, a i ten – niezbyt twardy – jaki mają, mięknie jeszcze bardziej w okresie przedwyborczym.
Reklama