Gazety piszą dyrdymały o osiągnięciach na Zachodzie, a także o naszych sukcesach w produkcji – rzekomo coraz bardziej opłacalnej – odnawialnej energii. I jednym tchem o zbliżającym się końcu paliw kopalnych. Czytamy więc artykuły promocyjne, czyli finansowane z budżetu lub unijnej darmochy, o postępach, czyli o – cytuję – „bardzo dużym zainteresowaniu pozyskiwaniem dofinansowania z programu właśnie w tym zakresie”.
Cóż, będzie coraz więcej subsydiowanych „kapitanów przemysłu” (jak niegdyś dumnie nazywano przedsiębiorców), którzy na rynku utrzymywać się będą za pieniądze naszych lub zachodnioeuropejskich podatników. No i nasi ekonomiczni komentatorzy rozpisują się o owych ludziach sukcesu, demonstrując typową, niestety, nieznajomość podstaw ekonomii.
Rozbawiła mnie właśnie historyjka o polskim wynalazcy technologii szybkiej produkcji węgla drzewnego. Sam wynalazek niczego sobie, ale co z tego, kiedy nie ma u nas wielkich perspektyw zastosowania, ponieważ nie ma nie tylko puszek (czyli pieniędzy), ale także mięsa (czyli surowca do produkcji owego węgla).
Otóż chłopi – skarży się żurnaliście właściciel firmy produkującej ów węgiel drzewny – nie chcą hodować roślin energetycznych. Firma płaci około stu złotych za tonę biomasy, a oni nic. Dla ekonomisty jest oczywiste, że widocznie za uprawy czego innego można z hektara wypracować więcej lub, co bardziej prawdopodobne w unijnym teatrze absurdu, dostać wyższe dotacje.
Reklama
Kapitan subsydiowanego przemysłu, czyli właściciel firmy, myślał już o sprowadzaniu surowca z Malezji, Indii czy Indonezji, czego by już Janek Pietrzak nie wymyślił. Ale – co za niespodzianka! – wożenie badyli przez pół świata okazało się nieopłacalne. Więc myśli się teraz o zbudowaniu zakładów produkcyjnych tam i przywożeniu do Europy już samego węgla drzewnego. Szefostwo liczy na wielkie zyski (ciekawe, ile z tych zysków powstanie w wyniku uzyskanych subsydiów).
Reklama



W innej historyjce o kapitanie subsydiów opisuje się, jak to z jakimś Brytyjczykiem toczą „wojnę na wyniszczenie” obrzydliwe koncerny paliwowe, z którymi to Goliatami walczy ów bohaterski Dawid. Te paskudy – żali się ów Dawid innemu żurnaliście – nie poddadzą się tak łatwo, tylko w obronie swoich zysków sięgną po nowe złoża lub zastosują nowe technologie. Okropność!
Opis bohaterskiej walki owego Brytyjczyka ujawnia, co udało mu się osiągnąć w produkcji paneli słonecznych. Przy okazji – to dotychczas najbardziej deficytowy sposób pozyskiwania energii, który istnieje tylko dlatego, że dopłaty do wytwarzanej energii są kilka – kilkanaście razy wyższe niż cena jednostki energii wytworzonej w energetyce konwencjonalnej.
Otóż z dziennikarskiego opisu wynika, że ów Dawid bohatersko wywalczył po kolei kilka dotacji. Słowa tam nie ma, jakie zyski udało mu się osiągnąć. Wygląda na to, iż ów Dawid walczący z Goliatem (a nawet Goliatami) jedzie dzięki subsydiom na deficycie. I tym różni się od swego poprzednika. O ile bowiem sobie przypominam, biblijny Dawid – w odróżnieniu od Brytyjczyka – procę zrobił sobie za własne pieniądze.