Giełdy w dół, słabnące euro i coraz bardziej nowatorskie pomysły utrzymania unii walutowej. Europa jest w punkcie wyjścia, a nawet poniżej poziomu, z którego wchodziła w kryzys zadłużenia nieco ponad rok temu.
W poniedziałkowym wywiadzie dla „DGP” minister finansów Luksemburga Luc Frieden i zarazem jeden z architektów zarządzania kryzysowego unią walutową przekonuje, że to, co dzieje się w UE, tylko ją wzmacnia, a Europa z zadłużeniowej zapaści wyjdzie silniejsza. Jego szef Jean-Claude Juncker dodaje, że rozwiązanie jest blisko, tylko trzeba sprywatyzować pod międzynarodowym nadzorem Grecję. Dzień później kontrofensywa ministra finansów Grecji: Giorgos Papakonstantinu wyznacza datę niewypłacalności swojego kraju na koniec lipca tego roku.
To widać wyraźnie – mamy do czynienia nie tylko z czystą ekonomią, lecz także z grą polityczną. Najpierw główni płatnicy bailoutów – Luksemburg i Niemcy – dają do zrozumienia, że nie traktują kredytowania Grecji, czy szerzej Południa, jako darowizny. Niemiecki „Bild” już opisał to mniej dyplomatycznie: chcecie kolejną transzę kredytu, oddawajcie wyspy, lotniska, nieruchomości. Ateny odbijają piłeczkę, informując, że taki szantaż jest nie na miejscu, bo tonie cała Europa, a z Grecją na dno pójdą banki Niemiec i Francji. Grecki tabloid opisałby to również bez owijania w bawełnę. Byliście dla nas mili, gdy wszyscy razem korzystaliśmy z waszych tanich kredytów. Wy zarabialiście, my konsumowaliśmy. Było jak na greckim weselu. Teraz kaca leczymy wszyscy razem.
Piłka jest w grze, a rynki wirują. Bo tak naprawdę nikt dziś nie jest w stanie powiedzieć, czy rzeczywiście jesteśmy świadkami rozpadu strefy euro, czy tylko kolejnej szamotaniny o „skromne” kilkadziesiąt miliardów euro.
Reklama
Pytanie tylko, co z tej gry wynika dla naszego portfela. Na nie jest już łatwiej znaleźć odpowiedź. W Polsce najlepiej znają ją ci, którzy mają kredyty we frankach.
Reklama
W ich przypadku rozważania o tym, czy strefa euro się rozpadnie, czy też nie i co właściwie oznaczają deklaracje Papakonstantinu czy Junckera, mają mniej filozoficzny wymiar. Jeszcze mniej filozoficzne staną się, gdy frank szwajcarski będzie kosztował 3,4 zł