Istniejące spready walutowe sprawiają, że klient banku, który przychodzi po kredyt na mieszkanie, jest zdany na kaprysy jego zarządu. Argument ten podnosi nawet Marek Belka, prezes NBP. Bo jeśli bankowcom idzie źle, mogą w każdej chwili arbitralnie wyśrubować kursy walut, po jakich spłacamy kredyty, do poziomów, które powetują ich straty. Klient może jedynie płakać i płacić. Aż trudno uwierzyć, że ta nierównowaga podmiotów jest wciąż sankcjonowana przez prawo.
Spreadowa gilotyna, którą stosują banki, może jednak obrócić się przeciw nim. Podobnie jak to się stało w przypadku zarządzających OFE. Z uporem przekonywali, że bez wysokich prowizji, jakie pobierają od przyszłych emerytów, zbankrutują. Państwo udowodniło im w końcu, że tak się nie stanie. Nie tylko obniżyło prowizje, ale jeszcze obcięło im o prawie 70 proc. dopływ składek od klientów. I nie miał ich kto bronić, bo OFE same swoją chciwością zraziły do siebie klientów. Jeśli banki będą się upierać, że oczywista niesprawiedliwość jest zgodna z duchem i literą prawa, do nich też przyjdzie państwowy walec. Nie tylko, że zlikwiduje spready, to jeszcze nałoży bankowy podatek. Tych instytucji również nikt nie będzie chciał bronić.
Marek Belka, który w tym tygodniu zabrał głos na temat bankowych spreadów płaconych przez ponad 700 tys. Polaków, trafił w sedno. Wskazał, że spready walutowe nie są częścią umowy, co znaczy, że klient nie zna wszystkich warunków kredytu. – To jest brak przejrzystości i to jest coś, co z punktu widzenia dobrze funkcjonującego rynku finansowego trzeba zwalczać – powiedział prezes NBP. W każdej normalnej transakcji obie strony przedstawiają swoje warunki. Jeśli idę do sklepu i kupuję jogurt, to wiem, że za cenę 1 zł nabędę mniej więcej tyle, ile podano białka, owoców i tłuszczu, wymienionego z nazwy producenta. Obok na półce stoi inny jogurt i mogę wybierać – zasady są przejrzyste. Podobnie jest z większą transakcją, np. kupnem mieszkania. Ma określony metraż, standard wykończenia, lokalizację i cenę. Wiem, co kupuję.
Z kredytem bankowym tak nie jest. Znam wprawdzie warunki podstawowe, marżę i WIBOR czy LIBOR oraz dodatkowe ubezpieczenia, ale nie wiem, po jakim kursie będę spłacał kredyt. Ta niewiadoma nie wynika z wahań kursu, bo te są oczywiste, tylko jest arbitralnie ustalana przez bank.
Reklama
Dziwne jest to, że banki nie konkurują ze sobą spreadami. Nie ma takiego, który powiedziałby: u nas będziecie spłacać kredyt po średnim kursie NBP, nawet jeśli w zamian będzie wyższe oprocentowanie. Tak powinien działać rynek. Nie tylko Marek Belka zauważa ten problem. Także Komisja Nadzoru Finansowego wydała rekomendację, zgodnie z którą klienci zyskali prawo do spłaty kredytu w walucie obcej. Co zrobiły banki? Wprowadziły zaporowe warunki takiej spłaty.
Reklama
W Sejmie trwają już prace nad administracyjnym uregulowaniem spreadów. PO chce wzmocnić rekomendację KNF, a Waldemar Pawlak forsuje rozwiązanie, aby klienci banków spłacali kredyty po średnim kursie NBP. Wydaje się, że tylko to drugie rzeczywiście rozwiąże problem. Jeśli w życie wejdzie propozycja Platformy, banki znów znajdą sposób, aby ją ominąć.
Firma jest od tego, żeby zarabiać pieniądze. Nie można winić banków za to, że dążą do osiągania zysków. To świetnie – dają pracę, rozwijają się, wprowadzają nowoczesne technologie. Tyle że powinny konkurować o klientów. To na linii konkurujące firmy – klienci ustalana jest rynkowa cena produktu. Najwyraźniej w sprawie spreadów coś w tym schemacie nie zadziałało. Banki powinny więc same zareagować na polityczne zakusy regulowania ich działalności. Jeśli tego nie zrobią, może ich spotkać los zarządzających OFE.