Pewnie lepiej późno niż wcale, choć z perspektywy dzisiejszego zarządzania i mechanizmów podejmowania decyzji aż dziw bierze, że imperium osmańskie przetrwało tak długo. Coś, co z perspektywy ówczesnych wojskowych i współczesnych menedżerów wydaje się oczywiste, europolitykom nie przychodzi z równą łatwością.
Zeszły tydzień unijnym przywódcom zszedł na wygrażaniu agencjom ratingowym, które po fatalnych notowaniach Grecji zepchnęły do śmieciowego poziomu notowania Portugalii. Prezydent Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet ostrzegał agencje, że kręcą sobie stryczek na szyje. W tym tygodniu wielkie europejskie umysły przejdą pewnie do czynów. Pomysł stworzenia europejskiej agencji ratingowej, która pod nadzorem komisarzy będzie dawała certyfikacty wypłacalności niewypłacalnym państwom, ma szanse przejść do światowej historii pieniądza. Trochę jak gospodarka socjalistyczna, która w swoich prognozach nie uwzględniała inflacji, bo partia sama dyktowała ceny.
To oczywiście tylko zbieg okoliczności, że Portugalia właśnie teraz wpadła w takie tarapaty, że Grecja, że Włochy i że Hiszpania. I że unia wolnego rynku przeradza się w unię europejskiego interwencjonizmu pod okiem polskiej prezydencji. Ale skoro premier tak pięknie potrafił ostatnio przemawiać w Strasburgu o duchu wspólnej Europy, to korzystając ze swoich pięciu minut, mógłby jeszcze powiedzieć kilka słów w Brukseli o duchu zdrowego rozsądku. I pogrzebać ten szalony pomysł.