Mam wrażenie, że ostatni protest sędziów i prokuratorów został ledwie zauważony. W każdym razie nie odbił się echem w mediach na tyle, aby można było ocenić jego skalę bez sięgania po specjalistyczne raporty. Jednak nawet jeśli został odnotowany przez tych, do których był kierowany, to z pewnością nie przysporzył jego inicjatorom sympatii ani autorytetu.
Protesty sędziów czy prokuratorów, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, z natury rzeczy nie mogą przynieść zakładanych skutków. Cywilizacyjna przerwa, z jaką mieliśmy do czynienia przez pół wieku, doprowadziła bowiem między innymi i do tego, że nie wszyscy rozumieją mechanizm demokratycznego państwa z gospodarką rynkową i w związku z tym mylą się im środki, za pomocą których chcieliby osiągać swoje cele.
Strajk jest zdobyczą przede wszystkim robotników, czyli zatrudnionych na umowę o pracę. Ponieważ stosunek pracy jest w gospodarce rynkowej słabo chroniony, pracobiorcy wzmacniają swoją pozycję poprzez wywalczone swego czasu prawo do koalicji (związki zawodowe) oraz prawo do strajku. Protest w postaci strajku, broń ostateczna pracowników, kierowany jest w tym przypadku wyłącznie przeciwko pracodawcy, który na rynku poszukuje zysku, bo bez tego nie ma nie tylko rozwoju, ale nawet możliwości odtwarzania środków produkcji. Właściciel z kolei może bronić się w pewnych sytuacjach lokautem, czyli likwidacją zakładu pracy objętego strajkiem. Gra obydwu stron, pracodawców i pracowników, toczy się w ramach gospodarki rynkowej wyłącznie pomiędzy nimi i w istocie rzeczy nie wykracza poza relacje pracodawca – pracownik. Spadek produkcji zakładu ze strajkującą załogą uderza w jego właściciela i pośrednio w pracowników (dlatego też będą oni uważali, żeby nie podciąć gałęzi, na której jednak siedzą), w żadnym wypadku negatywne skutki strajku nie przeniosą się na inne podmioty, a przede wszystkim nie dotkną konsumentów. Ci ostatni zaczną kupować towary wyprodukowane gdzie indziej. W gospodarce rynkowej jest ich zawsze nadmiar. Na marginesie dodajmy, że windowanie wynagrodzeń w skali danej branży ma też swoje granice i sankcje w dzisiejszym zglobalizowanym świecie w postaci przenoszenia produkcji do krajów z tańszą siłą roboczą. Wszystko, niestety, musi się jakoś na tym świecie bilansować.
A teraz popatrzmy na sytuację sędziów. Trudno sobie wyobrazić lepiej chroniony stosunek służbowy niż określający ich pozycję ustrojową; nie nazwiemy go przecież pracą. Nie ma tu konsumentów, ale są za to szeroko rozumiani interesariusze. Sądom nie grozi lokaut ani outsourcing. „Produktu” wymiaru sprawiedliwości nie można kupić na rynku. W sferze publicznej kategoria zysku w ogóle nie występuje, co nie oznacza, że skutki finansowe nie mają tu znaczenia. Tyle tylko, że zysk nie jest tu źródłem inwestycji.
Reklama



Reklama
Czy nasze państwo, czy raczej lepiej powiedzieć w tym wypadku elity polityczne, rozumieją właściwie rolę sądownictwa, to rzecz zgoła inna, ale już tych kilka uwag pozwala chyba zrozumieć, dlaczego instrumenty nacisku właściwe światu robotników nie mogą być skuteczne w sferze publicznej, do jakiej zaliczymy sądy i prokuraturę oraz szeroko rozumianą administrację.
Związki zawodowe w tej sferze to contradictio in adiecto. Jeśli gdzieś jeszcze istnieją, to tylko jako relikt poprzedniej epoki, która charakteryzowała się między innymi tym, że związki zawodowe były nawet w KC PZPR.
Czy możemy sobie wyobrazić związki zawodowe parlamentarzystów albo radnych walczące o podwyżkę diety poselskiej? Trudno byłoby sobie wyimaginować sytuację bardziej kabaretową, z wiadomymi skutkami w trakcie najbliższych wyborów... A przecież Sejm, Senat czy ministrowie i sądy, to z punktu widzenia porządku konstytucyjnego takie same jakościowo organy tego samego państwa.
Można chyba na powyższym tle nawet sformułować tezę, że im bardziej sędziowie i prokuratorzy będą zabiegać o swoją pozycję (nie mówię, że podnoszone cele są nieusprawiedliwione) środkami charakterystycznymi dla świata robotników, czyli pracowników zatrudnionych na umowę o pracę w sferze prywatnej, tym możliwość osiągnięcia tych celów będzie się faktycznie oddalać, z bardzo niekorzystnymi konsekwencjami dla odrębnej, niezależnej władzy sądowniczej. A jej prawdziwa i konieczna reforma dwukrotnie już w ostatnim dwudziestoleciu została skutecznie uniemożliwiona.