Polska, jak i zresztą cały zachodni świat, bardzo potrzebuje wyborów. Nie żeby za dziewięć tygodni mieć kilka świeżych twarzy w rządzie. Żeby przełamać najpoważniejszy od dziesięcioleci kryzys przywództwa. Nieruchomościowo-bankowo-obligacyjno-dłużna zapaść może i przeraża dziś swoim rozmiarem, ale to nie jest pierwszy kryzys w historii świata. Bywały gorsze. Nowe jest to, że tym razem po krachu nie przyszła gruntowna przebudowa systemów społeczno-gospodarczych. Zmarnowaliśmy kryzys. Wielka Depresja przyniosła Ameryce system ubezpieczeń społecznych, prawo pracy i bank centralny. Lata 70. z Ronaldem Reaganem i Margaret Thatcher ograniczyły rolę państwa i związków zawodowych w gospodarce. Dały nam najszybszy wzrost od II wojny światowej.
Co dał nam obecny kryzys? Pakiet stymulacyjny Obamy – zmarnowane 800 mld dol. i największy w historii świata dług. Dał nam dwa fundusze ratunkowe dla Grecji i Irlandii, następny czeka w kolejce dla Hiszpanii, Włoch. W Polsce kryzys dał nam wyższe podatki i rozmontowanie namiastki prywatnych funduszy emerytalnych.
Kiedy prezydent Reagan przejmował rządy po tragicznej administracji Jimmy’ego Cartera, mówił o ozdrowieńczej sile rynku. Margaret Thatcher nawoływała do powrotu na ścieżkę moralności. Do czego nawołują współcześni przywódcy? Przewodniczący Barroso prosił wczoraj polityków, żeby wrócili z wakacji. Prezydent Obama o przetrwanie do lepszych czasów. Premier Berlusconi winił za wszystko rynki, które nie rozumieją intencji polityków. Premier Tusk, wytyczając sobie cele wyborcze, mówił o ochronie przed polityką nienawiści. Jego główny rywal Jarosław Kaczyński coś o obronie honoru. Poczet przywódców przestraszonych własną indolencją. I my, skazani na wybieranie między orędownikami jednego albo drugiego raportu o tej katastrofie, która już była, a nie tej, która nam grozi.