"Jest to zabieg czysto techniczny. Wiadomo, że kalendarz polityków jest bardzo napięty, były wybory, teraz prezydencja. Ten dodatkowy okres może usprawnić funkcjonowanie całej rady ministrów.

Reklama

Odczytywałbym to wyłącznie w kontekście doraźnego, pragmatycznego zarządzania, a nie sygnału politycznego.

Jest także drugi kontekst związany z perspektywą tworzenia nowej Rady Ministrów. Wiadomo, że powstawanie rządu jest kwestią negocjacji politycznych, w tym przypadku negocjacji pomiędzy Polskim Stronnictwem Ludowym a Platformą Obywatelską, a po drugie negocjacji wewnątrz Platformy Obywatelskiej.

Pamiętajmy, że sukces ma wielu ojców i w naturalny sposób zwycięski polityk musi wyważać interesy swojego zaplecza, musi spłacać polityczne długi, które zaciągnął na poczet kampanii wyborczej, a wcześniej na poczet kierowania partią. Dodajmy do tego też trochę kwestii programowych, które trzeba przy tej okazji wymyślić, uchwalić, wynegocjować. To wszystko powoduje, że dodatkowy czas jest tutaj na wagę złota.

Reklama

W tej chwili Donald Tusk jest omnipotentny. Wbrew temu co stereotypowo sądzimy, jednym z głównych przegranych tej kampanii było PSL, które stanowiło dotąd bezalternatywnego koalicjanta dla partii Donalda Tuska. W tej chwili nie jest już bezalternatywnym.

To też być może pewien sygnał psychologiczny, pewna forma podziękowania ze strony Donalda Tuska dla dotychczasowej Rady Ministrów, także dla ministrów, którzy już nimi więcej nie będą. W polityce tego typu gesty są bardzo istotne i zostawiają jakąś przestrzeń do przyszłej współpracy z takimi ministrami".