Pytanie: „czy gdyby ktoś dopiero dzisiaj wymyślił młotek i opatentował go, wszyscy użytkownicy powinni mu płacić za jego używanie?”, wcale nie jest absurdalne. Właściciele praw odpowiadają: oczywiście, przecież to premia za pomysłowość. Gdyby ona nie podlegała ochronie, rozwój gospodarczy byłby zagrożony. Firmy nie zainwestują w badania i innowacje, jeśli na tym nie zarobią. A zarobią, jeśli ich wytwory będą chronione. To dlatego francuski projektant Christian Louboutin może skarżyć dom mody Yves Saint Laurent o kradzież pomysłu na czerwoną podeszwę damskich butów. W końcu nieważna jest jakość pomysłu, tylko prawo do niego.
Zarówno rządy, jak i firmy stoją na stanowisku, że jedynym sposobem na ochronę własności intelektualnej są sankcje. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, że są wojny, których wynik znany jest jeszcze przed ich rozpoczęciem. Po pierwszej wojnie światowej Francuzi, przyjmując doktrynę wojny defensywnej, za trzy miliardy franków wybudowali Linię Maginota – 450-kilometrowy ciąg fortyfikacji, bunkrów i umocnień, który miał ich ochronić przed napaścią Niemiec. Ci umocnieniami się nie przejęli, ominęli je i weszli do Paryża od północy. Zarówno francuskie założenia, jak i doktryna wojenna, były błędne.
Podobnie w sporze o ochronę własności intelektualnej. Producenci, twórcy i politycy w znoju i trudzie wytaczają kolejne działa przeciw hordom piratów, a ci od dawna siedzą w Paryżu i korzystają z jego uciech. I są tak łasi rozrywek, że nawet zapłacą, problem w tym, że nie nikt nie chce z nimi negocjować stawek. Można zebrać nową armię i ich stamtąd przepędzić, ale wtedy z czego Paryż będzie żył?