Po raz pierwszy od czasu powstania Unii Europejskiej jej upadek stał się realnym zagrożeniem. Unia od wielu miesięcy żyje od jednego kryzysowego szczytu do drugiego. Jednocześnie w wielu krajach kryzys gospodarczy pogłębia ubóstwo, a bezrobocie sięga katastrofalnego poziomu, szczególnie wśród ludzi młodych. Na europejskich ulicach ludzie protestują przeciwko systemowi ekonomicznemu, który pozwala niewielkiej mniejszości zgarniać zyski, kiedy czasy są dobre, i zmusza społeczeństwo do ponoszenia ofiar, kiedy koniunktura się odwróci. Ludzie protestują także przeciwko systemowi, w którym anonimowe agencje ratingowe w Nowym Jorku są potężniejsze niż demokratycznie wybrane rządy i parlamenty. Kryzys zaufania do polityki i jej instytucji osłabia również wiarę w Europę. Coraz więcej ludzi podejrzliwie spogląda na naszą pracę, widząc, że decyzje, które dotykają wszystkich Europejczyków, są podejmowane za zamkniętymi drzwiami przez szefów rządów. Jest to powrót do polityki europejskiej o której sądziłem, że została definitywnie odesłana do historii.
Powojenna Europa została ukształtowana na gorzkim stwierdzeniu faktu, że nasze interesy nie mogą być dłużej oddzielone od interesów naszych sąsiadów. Na ogólnym zrozumieniu, że UE nie jest grą o sumie zerowej, w której ktoś musi przegrać, by inny mógł wygrać. Prawdziwe jest twierdzenie odwrotne: albo wszyscy przegramy, albo wszyscy wygramy. By tak się stało, potrzebne jest pełne stosowanie unijnych procedur i angażowanie unijnych instytucji: Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej i Rady reprezentującej wszystkie państwa UE w proces decyzyjny. Metoda wspólnotowa nie jest technokratyczną koncepcją, ale zasadą tkwiącą w sercu tego, czym jest Unia Europejska.
Projekt wspólnotowy jest systematycznie osłabiany. Zalew szczytów, rosnąca fiksacja na punkcie spotkań szefów rządów marginalizują rolę odgrywaną przez obieralną instytucję Wspólnoty, Parlament Europejski, w procesie decyzyjnym. Rola przedstawicieli narodów europejskich została de facto zredukowana do przyklepywania umów zawartych przez rządy w brukselskich kuluarach. Parlamenty narodowe nie mają wiele więcej do powiedzenia.
Opinia publiczna reaguje na ten brak parlamentarnej legitymacji, postrzegając wszelkie decyzje polityczne podejmowane przez jej liderów jako dyktat Brukseli. Cenę płaci cała Unia Europejska, bo rozczarowanie obecną polityką stanowi żyzną glebę dla antyeuropejskich nastrojów.
Reklama



Reklama
Moim podstawowym zadaniem jako przewodniczącego Parlamentu Europejskiego będzie przeciwdziałanie temu brakowi demokracji, koncentrowaniu się na szczytach i narastającemu trendowi w kierunku renacjonalizacji polityki. Chcę, by Parlament Europejski był demokratycznym forum i miejscem otwartej politycznej debaty na temat przyszłości Unii Europejskiej.
Nie będę malowanym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Zapewnię respektowanie praw europarlamentu przez Komisję Europejską w sytuacji zagrożenia interesów obywateli Europy, będę wspierał posłów do Parlamentu Europejskiego w walce o obronę interesów ich wyborców. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by odzyskać utraconą wiarę w proces integracji europejskiej i przywrócić społeczny entuzjazm dla Europy. I przeciwstawię się każdemu, kto twierdzi, że więcej Europy można osiągnąć przy mniejszej demokracji parlamentarnej!
Zalew szczytów, fiksacja na punkcie spotkań szefów rządów marginalizują rolę instytucji europejskich. Nie będę malowanym przewodniczącym