Ale ta nieudolna publikacja dotknęła spraw zasadniczych. Bo wbrew nadziejom optymistów Smoleńsk i to, co się po tej katastrofie zdarzyło, jest dziś w Polsce punktem odniesienia. Uświadomionym bądź nie. Ocena tego wydarzenia, działania władz, prokuratorów, biegłych, nie zależy od faktów, zależy od poglądów. Obojętne, jak skrupulatnie służby podległe premierowi prowadziłyby śledztwo, dla wyznawców zamachu będzie mało. I odwrotnie – nawet gdyby Amerykanie przysłali nam kurierem nagrania z libacji na wieży kontrolnej, antypisowcy ogłoszą, że to niewiele znaczy.
Jak to działa w praktyce, widzieliśmy we wtorek. Jedna strona przed południem zdążyła odwołać rząd i prawie wypowiedzieć wojnę Rosji, druga po południu ogłosić, że dla takich oszołomów nie ma miejsca w kraju. Pierwsza z miejsca zakwestionowała wyjaśnienia prokuratura Szelągą, bo wiadomo, skąd on i kogo reprezentuje, druga stwierdziła, że to, co się odbywa, to dewastacja państwa. Fakty? A co to takiego? Gdyby komuś zależało na faktach, nabrałby powietrza w płuca i poczekał. Ugryzł się w język, zatrzymał, pomyślał. Bo co wiadomo? Że była katastrofa, że zrobiono mnóstwo błędów przy organizacji wizyty i że Rosjanom – podoba się, nie podoba – takie wydarzenia mogły być na rękę. Z drugiej strony: nie ma żadnych dowodów, że ktoś trzeci maczał w tym palce. Są hipotezy, ale dowodów – nie ma.
I to jest punkt wyjścia. Ale my cały czas udajemy, że chodzi o prawdę i sprawiedliwość. Oszukujemy się albo kłamiemy z premedytacją. Nie mam już złudzeń – tu chodzi tylko o wyższość. Czyje będzie na wierzchu. Bo z tego potrafimy wyciągnąć dalekosiężne wnioski: jaka ma być Polska, kto nią rządzić, czego dzieci mają się uczyć w szkołach i jakie poglądy są słuszne, a jakie – zakazane. To kwestia zasad. W naszej wersji najsłynniejsza maksyma Immanuela Kanta brzmi: Niebo gwiaździste nade mną, wyższość moralna we mnie.
Ten dewastujący nas społecznie proceder dotyka wszystkich: polityków, wyborców, dziennikarzy. Przecież gdyby autor „Rzeczpospolitej” wstrzymał się i zastanowił, materiału w takiej formie by nie było. Ale on już wie, że był zamach, a news o trotylu tylko to potwierdzał. Gdyby śledztwo w sprawie katastrofy było dla premiera priorytetem, nie trwałoby dwa i pół roku. A gdyby Jarosław Kaczyński szukał prawdy, nie mieszałby zemsty z polityką.
Reklama
Gdyby... Gdyby...
Reklama