Wystąpienie Davida Camerona ma dla nas duże znaczenie. Wycofywanie się Londynu ze Wspólnoty będzie katalizatorem jej rozłamu. Integracja unii walutowej się pogłębi. Reszta będzie orbitowała wokół decyzyjnego centrum na trudnych do przewidzenia zasadach. Najlepiej tę regułę zdefiniowało Foreign Affairs: zachować euro, podzielić Europę. To kwintesencja tego, co właśnie się dzieje. Udało się ocalić wspólną walutę poprzez pogłębienie współpracy w obszarze fiskalnym (pakt fiskalny) czy bankowym (zarys unii bankowej), ale wypchnięto z Europy Zjednoczone Królestwo niechętne budowaniu superpaństwa. Udało się pogłębić integrację strefy i zarazem oddalić od niej resztę UE.
Cameron mówi wprost: nie chcemy, aby wiązał nas traktatowy zapis o dążeniu do coraz bardziej zintegrowanej Unii. Polityka budżetowa, fiskalna i nadzór nad bankami mają pozostać w wyłącznej gestii Londynu. Podobnie jak polityka społeczna, warunki zatrudnienia czy wymiar sprawiedliwości.
Polska znalazła się w układzie paradoksalnym. Nie podoba nam się wyjście Wielkiej Brytanii z UE, bo wiemy, że to szkodzi. Ale zarazem poparliśmy pakt fiskalny jako lider grupy państw z regionu Europy Środkowej. Przypomnijmy: pakt, który stał się casus belli w relacjach Londynu z UE. Z jednej strony popieramy pomysły Berlina na ratowanie euro. Z drugiej nie bardzo wiemy, kiedy wspólną walutę przyjąć – w perspektywie kilku lat, dekady czy trzech dekad.
Jaki będzie efekt tego siedzenia okrakiem? Euro przetrwa. Strefa euro wyjdzie z dołka i zacznie się rozwijać. Brytyjczycy odpuszczą sobie współpracę z nią w dziedzinach, o których wspomniałem wcześniej. Polska będzie udawała, że jest stowarzyszona ze strefą paktem fiskalnym i unią bankową. Pewnie podpiszemy się też pod kilkoma nowymi koncesjami napisanymi w Berlinie. Czasami ktoś nas zaprosi nawet na szczyt strefy, abyśmy mogli poobserwować, jak działa nowa Unia. Nie zmienia to jednak faktu, że będziemy odgrywać w niej rolę przystawki.
Reklama