Sylwia Czubkowska: Wojciech Fibak oskarżany jest o sutenerstwo: od znajomości z nim odcinają się kolejne osoby, inne biorą go w obronę, ale w efekcie same zaczynają być traktowane jak „ludzie z listy Fibaka”. Czy ten skandal zmiecie byłego tenisistę z życia publicznego?
Wojciech Burszta*: Nie wydaje mi się. To przypomina sytuację Romana Polańskiego sprzed kilku lat, gdy aresztowano go w Szwajcarii. Były medialny szum i mocna krytyka, ale ostatecznie nie został wyklęty ze społeczeństwa. Bo to, czego jesteśmy świadkami, nie ma wiele wspólnego z ostracyzmem. W starożytnej Grecji, skąd wywodzi się ten termin, był to sposób zapobiegania tyranii – jeśli obywatele podejrzewali, że któryś z nich ma zapędy do przejęcia władzy, w głosowaniu decydowali o wypędzeniu go na określoną liczbę lat poza wspólnotę. Ta instytucja wyewoluowała w zjawisko ostracyzmu społecznego, wykluczenia, w które popadają ludzie za złamanie określonych norm moralnych. Taki ostracyzm miał realne skutki, to było trwałe wygnanie poza nawias społeczeństwa. Dziś to, co spotyka osoby publiczne, wygląda jednak inaczej.
A więc jak? Czy to sądy, skazując ludzi, mówią nam, kto zasłużył na ostracyzm, czy kierujemy się „zbiorową mądrością”?
Powtarzamy, że dopóki ktoś nie został prawomocnie skazany, jest niewinny. Powtarzamy, ale nie bierzemy tego do serca, bo odczucia społeczne rządzą się swoimi prawami. Szczególnie że od lat 60. ubiegłego wieku mamy do czynienia z nowym zjawiskiem społecznym: paniką moralną. Ono zmieniło logikę funkcjonowania społecznej infamii. Co jakiś czas pojawiają się grupy, które są uważane za szczególnie niebezpieczne dla ładu moralnego. Zaczęło się w Anglii, w której właśnie w latach 60. głośnym echem odbiły się konflikty dwóch subkultur – rockersów i modsów. Dochodziło między nimi do bitw. Społeczeństwo, w którym w zawrotnym tempie zachodziły przemiany, w tych walkach widziało niezrozumiałe zagrożenie. Dodatkowo oliwy do ognia dolały media. Ta społeczna panika była tak duża, że właśnie ze względu na modsów i rockersów zaostrzono prawo. Potem pojawili się kolejni szczególnie niebezpieczni: chorzy na AIDS, pedofile, terroryści. Co ważne – to są zagrożenia, w przeciwieństwie do subkultur, na pierwszy rzut oka nierozpoznawalne. I wydaje mi się, że przypadek Fibaka jest właśnie taki. On reprezentuje taką kategorię ludzi, którzy wydają się być niegroźni, przeciwnie – to jedni z nas albo nawet lepsi, a tu proszę, gdzieś po cichu zasiewają ziarno zniszczenia. I stąd, kiedy okazują się wątpliwi moralnie, wzbudzają tak ogromne poruszenie.
Reklama
Ale przecież żyjemy w świecie o wiele bardziej liberalnym. W przypadku zwykłych ludzi rozwody, dzieci pozamałżeńskie, zdrady nie budzą większych emocji. Może mamy potrzebę moralnego rygoryzmu, ale tylko w przypadku osób ze świecznika?
Reklama
Nie sądzę. Tu raczej główną rolę odgrywają media, które znacznie mocniej niż dawne instytucje upokarzają. I nie tylko tabloidy, lecz także te bardziej opiniotwórcze. Ale ta atmosfera najbardziej gorąca robi się w internecie. Nie oszukujmy się – anonimowość bardzo podnosi nasze tendencje do krytycyzmu. Na wszelakich forach, blogach, serwisach społecznościowych to się po prostu wylewa, to już nawet nie jest ostracyzm, to...
...grillowanie.
Dokładnie, to takie upokarzanie jednostki, które nie ma już praktycznie żadnych granic., zakładające sięganie do rodziny, do życia prywatnego. W sieci nic nie ginie. W dawnych społeczeństwach była szansa na to, że infamia zostanie zapomniana. Dziś na to nie ma szansy. W świecie 2.0 każde przewinienie zostanie już na zawsze i przy każdej okazji osoba naznaczona może zostać wygooglowana. I dlatego przestało funkcjonować w klasycznym rozumieniu pojęcie plotki. Plotka miała to do siebie, że obrastała, ewoluowała, dochodziły do niej nowe elementy. Teraz mamy wszystko w czasie rzeczywistym. Tak jest właśnie z Fibakiem, że momentalnie przypomniano mu całe życie, wszystkie przywary i przewinienia. I od razu bardzo rygorystycznie zrecenzowali je obcy, anonimowi ludzie.
Ale może to wcale nie jest takie przerażające. Przecież podobne skandale, czasem zresztą o wiele poważniejsze, rozgrywają się regularnie. Pół roku temu oburzenie wywołał prezes GPW Ludwik Sobolewski, gdy okazało się, że nakłaniał firmy do sponsorowania filmu, w którym grała jego partnerka. Rok temu oberwało się Kubie Wojewódzkiemu i Michałowi Figurskiemu za żarty z Ukrainek. Dwa lata temu pod pręgierz wpadł Marcin Kydryński, któremu przypomniano fragmenty książki o zabarwieniu pedofilskim. Wcześniej był ogromny skandal z psychoterapeutą dzieci Andrzejem Samsonem, oficjalnie oskarżonym o pedofilię. W każdym z tych przypadków krytyka społeczna coraz mocniej się rozkręcała, by w końcu ucichnąć. I właściwie wszyscy oprócz Samsona, który umarł w niesławie, wyszli z tych afer obronną ręką. Jak długo więc trwa śmierć cywilna w czasach 2.0?
Z jednej strony bez końca, a z drugiej rzeczywiście nigdy nie jest bezgraniczna. W świecie przed internetem – popadając w infamię, można było w ostateczności wyjechać czy uciec. Dziś nie ma takiego zakątka, w którym dałoby się ukryć. Z drugiej strony to, co zaostrza infamię 2.0 – czyli internet, sprawia także, że może być ona do przetrwania. Przecież w gronie własnych przyjaciół na Facebooku, NK czy w innej sieciowej społeczności możemy budować zupełnie inny obraz nas samych. Tam jesteśmy lubiani, tam otrzymujemy pozytywny odzew. I to właśnie przewija się w tłumaczeniach znanych osób po skandalach, które podkreślają, że przecież dostają dużo pozytywnych sygnałów, że mają wielu fanów. Oni po prostu odbierają tylko takie wyselekcjonowane sygnały.
Przygotowując się do wywiadu, poczytałam komentarze pod tekstami o Fibaku. I mam jedno skojarzenie. Pamięta pan esej napisany przez doktora Tomasza z „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery? Ten o Edypie, który kiedy się dowiedział, że ożenił się z własną matką, nie tłumaczył się, tylko się oślepił i wyruszył na włóczęgę, by odkupić grzechy. Tomasz takiej postawy domagał się od polityków odpowiedzialnych za zbrodnie komunizmu, a my anonimowo domagamy się takiego odkupienia win od Fibaka i innych celebrytów.
Tak zrobił de facto Krzysztof Piesiewicz, który mimo wyroku skazującego jego szantażystów całkiem wycofał się z życia publicznego. Śmierć cywilna dotknęła też Lwa Rywina i to pomimo jego zasług dla polskiej kinematografii. Tak, o to właśnie chodzi żądnemu krwi sieciowemu tłumowi. Nam nie wystarcza ostracyzm, coraz częściej chodzi o graniczne upokorzenie. O pokazanie, że co z tego, że jesteś znany i bogaty, i tak możemy cię zdeptać. Zresztą – co ważne – to może spotkać każdego, bo wszyscy możemy być mikrocelebrytami w pewnych środowiskach: szkole, pracy, miejscowości, grupie hobbystów.
Naprawdę wszyscy jesteśmy dziś zagrożeni taką infamią?
Tak, i trzeba być naprawdę bardzo ostrożnym, bo czasem normy społeczne przekroczyć można całkiem nieświadomie. Tak było np. z Elżbietą Janicką, która pracuje w tym samym Instytucie Slawistyki, co ja. Napisała dwa lata temu książkę „Festung Warschau”, która została nieźle przyjęta przez środowisko naukowe, miała naprawdę dobre recenzje. Ale kilka tygodni temu Janicka udzieliła wywiadu, w którym w skondensowanej postaci wypowiedziała się na temat, jaki rozważała w książce, czyli m.in. o homoseksualnej percepcji bohaterów „Kamieni na szaniec”. I rozpętał się skandal. Uproszczenie jej badania przewinęło się przez dziesiątki gazet, programów, portali internetowych i społecznościowych. Wywołało to straszną awanturę, bo Janicka dotknęła dwóch tabu: orientacji seksualnej i antysemityzmu powstańców, za co badaczkę zgrillowano. W pierwszych dniach po tej publikacji do szefów instytutu przychodziło po 5 tys. e-maili dziennie z pretensjami i żądaniami zwolnienia naukowca. Janicka w książce stawiała tylko pytania do rozważenia, a trafiła pod społeczny pręgierz. Naukowcy więc także zaczynają się obawiać nagłaśniać swoje bardziej niejednoznaczne prace. Nauka to stawianie pytań, rozważania, a świat cyfrowy jest zero-jedynkowy. A więc i oceny wydaje skrajne.
Ale inaczej traktujemy polityków. Ile razy prezydenta Kwaśniewskiego złapano na „chorobie filipińskiej”? Ile afer przeżył Józef Oleksy? Obronną ręką z afery Rywina wyszli Kwiatkowski i Czarzasty, nie zdziwię się, jak za jakiś czas spokojnie wróci Zbigniew Chlebowski, a afera hazardowa będzie mu zapomniana.
Bo my nie traktujemy ich poważnie. Politycy nie zdają sobie sprawy z tego, że my ich trochę traktujemy jak małpki: są nam niezbędni, by się z nich pośmiać, popomstować na nich, ale nie wymagamy od nich za wiele. I dlatego im więcej wolno. A oni często, choć nie do końca świadomie, wykorzystują to. Proszę zauważyć, że dziś jest czas polityków twittujących. Nie jest istotne, co takiego ważnego zrobiłeś, istotne jest, by to zgrabnie w 140 znakach opowiedzieć. To jest zupełnie nowa generacja tej klasy: zawodowi, cyniczni, grający z wyborcami widzami w grę. Stają się swoistymi politycznymi celebrytami. A zatem wymaganie od nich moralnych postaw jest będzie mało skuteczne.
*Wojciech Burszta, antropolog i krytyk kultur, kierownik Katedry Antropologii Kultury w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Pracuje także w Zakładzie Badań Narodowościowych Instytutu Slawistyki PAN w Poznaniu. Jego ostatnia książka to wydane w 2013 roku "Kotwice pewności. Wojny kulturowe z popnacjonalizmem w tle" o zderzeniach różnych światopoglądów kształtujących dzisiejsze społeczeństwa.