Bruksela powinna więc wdrożyć opartą na twardych realiach strategię, której podstawą muszą być konkretne działania, a nie retoryka. Działania, a nie wyrażanie, choćby i najpiękniejszych, uczuć. Trudno uciec od konstatacji, że Partnerstwo Wschodnie nie ma zbyt wielu sukcesów – Kreml skutecznie neutralizuje powyższą inicjatywę, nie żałując przy tym sił i środków na to, by wciągać państwa PW w sferę swoich wpływów. W Rosji wszelka aktywność służy polityce – w Europie polityka ma pobudzać aktywność. Trzeba to rozmieć, by pojąć skalę wyzwania.
Jakkolwiek kraje objęte programem Partnerstwa różnią się pomiędzy sobą, łączy je jedno: Europy i europejskich wartości jest w nich dzisiaj nie więcej, a coraz mniej. Moskwa przeprowadza na naszych oczach pełzającą kontrrewolucję w Gruzji, wprowadziła faktyczną blokadę Mołdowy, wreszcie usiłuje na stale już związać ze sobą Białoruś i Armenię. Nie szczędząc środków (w tym i pieniędzy), Rosja kupuje sobie władzę (i władze) na obszarze postsowieckim, a nawet wpływa na procesy polityczne w krajach, które, wydawałoby się, znalazły się już poza zasięgiem wpływów Kremla i są członkami UE. Przyczyną porażek polityki wschodniej UE jest jej niespójność i niekonsekwencja, co zasadniczo odróżnia Brukselę od Moskwy, która z kolei konsekwentnie realizuje jedną jasną strategię: przeciwdziałania europeizacji i demokratyzacji byłych republik sowieckich. Niestety nie tak jeszcze dawno temu ostrzeżenia o rewanżystowskim charakterze polityki Kremla często przyjmowane były w Europie jako dowód rusofobii i wiary w teorie spiskowe. Dzisiejsza sytuacja dowodzi, że obawy te były słuszne. Nieefektywność działań UE z jednej strony i niedocenienie przeciwdziałania Moskwy z drugiej skutkują odbudową imperium, tym jedynie różniącego się od swego poprzedniego wydania, że komunizm zastąpiła oligarchia.
Na szczycie PW w Wilnie należy koniecznie nie tylko wzmocnić perspektywę eurointegracji Ukrainy i Mołdowy, lecz także zrobić wszystko, by nie pogrzebać choćby i odległej europejskiej perspektywy dla pozostałych państw, w tym również tych, w których dzieje się wiele złego. Głównym elementem wschodniej strategii UE musi być cierpliwość. Zmiana mentalności postsowieckiej zajmie pokolenia, a tendencje pro- i antyeuropejskie będą się wzajemnie przeplatać. Unia nie może jednak z tego powodu stawiać sprawy w ten sposób: "Jak nie chcecie z nami, to do widzenia". Odbudowa kremlowskiego imperium nie tylko bowiem opóźnia przyjście demokracji do naszej części Starego Kontynentu, dzieląc go na dwie części, ale i szkodzi samej Moskwie. Im bardziej bowiem Rosja walczy o odbudowę minionej potęgi, tym bardziej oddala się od Europy, a co gorsza – nawet konfliktuje z nią. Każde wzmocnienie niepodległości byłych republik sowieckich pomaga Moskwie pożegnać się z jej neoimperialnymi ambicjami. Dialog z Kremlem i zbliżenie UE i Rosji są konieczne, ale nie mogą się odbywać za wszelką cenę. Trzeba połączyć transparentny pragmatyzm relacji z równoczesnym zachowaniem wartości zjednoczonej Europy.
Co do roli Polski w naszym powrocie do Europy, to jest rzeczą oczywistą, że Warszawa jest naszym głównym partnerem w procesie zbliżania do UE. Żaden inny kraj nie prowadzi takiej liczby programów mających na celu demokratyzację Białorusi. Nikt inny nie zrobił tak wiele, by tematyka białoruska była słyszalna w Brukseli. Taka solidarność jest i w interesie Polski, słowa Jerzego Giedroycia, który mówił, że niepodległość Białorusi i Ukrainy są podstawą bezpieczeństwa RP, są bowiem aktualne jak nigdy. Walcząc o niezawisłość swoich sąsiadów Warszawa wzmacnia pozycję regionalnego lidera i zwiększa znaczenie w UE. Dla Białorusinów bardzo ważne jest to, że polska polityka w stosunku do Aleksandra Łukaszenki oparta jest na wartościach. Oprócz jednak racji moralnych niezbędne są realne instrumenty wpływu na tych, którzy podejmują dziś decyzje na Białorusi, a już szczególnie gdy decyzje te dotyczą niepodległości. Takich instrumentów dziś właściwie nie ma, tak jak i nie ma kontaktów między władzami Polski i Białorusi. Tak być nie powinno.
Reklama
Artykuł Witolda Jurasza (DGP z 25.09.2013 r.) o polskiej polityce wschodniej jest okazją do rozpoczęcia dyskusji na ten temat. Autor wyraża opinie, które wydawać się mogą chwilami prowokacyjne, a niektóre tezy część białoruskich demokratów może odebrać jako cyniczne. Tym niemniej były charge d’affaires RP na Białorusi, który dobrze rozumie sytuację, proponuje logiczną koncepcję, oczywiście wychodząc przy jej konstruowaniu z punktu widzenia polskich interesów.
Reklama
Jest oczywiste, że Aleksander Łukaszenka nie może być gwarantem niepodległości Białorusi i że w Mińsku panuje dziś twardy autorytaryzm. Powyższe nie może jednak oznaczać, że Polska zrezygnuje z aktywnej polityki poszerzania współpracy gospodarczej czy też kulturalnej – słowem z europeizowania Białorusi, tylko dlatego że za Bugiem nie ma demokracji. Potrzebny jest szeroki dialog Polski i UE z Białorusią, warunkiem którego winno być jednak zwolnienie i rehabilitacja więźniów politycznych, umożliwiająca powrót skazanych do życia politycznego.
Los Białorusi rozstrzygnie się zapewne podczas pierwszych wyborów "po". Po Łukaszence. Wówczas dokonany zostanie wybór geopolityczny, ale by był on wyborem na rzecz Europy, konieczne jest, by w społeczeństwie i we władzach dominowały nastroje proeuropejskie. Bez dialogu dzisiaj nie będzie to jednak realne jutro. Dialog taki musi być oparty na jasnych warunkach i na umiejętności realnej oceny rzeczywistości. Jego celem nie może być uczynienie z Łukaszenki demokraty - to się nie uda. Ale nawet biorąc powyższe za pewnik, nadal warto ów dialog prowadzić, tylko on daje bowiem Brukseli narzędzia wpływu do ręki i w efekcie zmusza władze do zmniejszania represji. Dialog poszerza możliwości działania społeczeństwa obywatelskiego i wyzwala jego energię - pomaga pokonywać strach. Co nie mniej istotne - w naszej historii to dialog, a nie sankcje otwierały bramy więzień. Przede wszystkim jednak dialog zawsze wzmacnia nastroje proeuropejskie i pozwala ocalić, choćby i odległą, europejską perspektywę dla Białorusi. Wydarzenia ostatnich lat pokazują, że im bliżej jesteśmy Europy, tym więcej mamy suwerenności i tym rzadziej łamane są w Mińsku prawa człowieka. Każdy krok w stronę Zachodu jest przy tym lepszy od kroków prowadzących do uzależniania od Rosji i w efekcie utraty suwerenności. Hasłem niech więc będzie: "Więcej Europy na Białoruś" - "Więcej Europy na Wschód".