Przez te 9 lat Ukraina zanotowała niewielkie postępy w zbliżaniu do UE. Nie przesunęła się też ani o krok w stronę Rosji. Sam Janukowycz ewoluował. Nie jest już jedynie reprezentującym interesy oligarchów przaśnym biznesiukiem. Nie jest ani prozachodni, ani prorosyjski. Jest skuteczny.
Na kilka dni przed szczytem Partnerstwa Wschodniego zdjął z agendy temat Julii Tymoszenko. Nikt już nie domaga się jej zwolnienia. Obserwatorzy zadają sobie teraz pytanie: czy Janukowycz w ogóle raczy podpisać umowę? Przecież rząd zawiesił przygotowania. Parlament nie przegłosował lex Tymoszenko. Przy tym sama Tymoszenko z więzienia błaga prezydenta o podpisanie porozumienia.
Pozostał jeszcze niewielki procent szans na to, że Janukowycz zdecyduje się na umowę. Może zaprezentować się jako ojciec narodu. Zakwestionować decyzję Azarowa, o którego dymisji mówi się od dawna. Uspokoić nastroje w kraju. Może zabłysnąć w oczach zachodnich polityków. Turcja też podpisała umowę stowarzyszeniową z UE (w 1963 r.), będąc pod rządami wojska i z opozycjonistami za kratami (między 1998 a 2008 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał ponad 1600 wyroków niekorzystnych dla Turcji, z których większość dotyczyła stosowania tortur). Umowa to nie akcesja. Kijów może jak Ankara dekadami tkwić w poczekalni, ale z podpisaną umową.