Jeżeli ktoś miał nadzieję, że zmiana firmy obsługującej sądy i prokuratury pójdzie gładko, to właśnie się przekonuje, iż był w błędzie. Jeżeli ktoś sądził, że eksperyment, jakim było odsunięcie monopolisty, czyli Poczty Polskiej, od doręczania wezwań do sądów, opinii czy dowodów okaże się sukcesem i potwierdzi zasadę, iż konkurencja na rynku wymusza poprawę jakości usług, to właśnie jest świadkiem porażki. Wielodniowe opóźnienia w dostarczaniu zwrotek, akta spraw wysyłane na raty, w końcu pracownicy sądów ważący przesyłki i klejący na listach "R".
Przetarg na doręczanie przesyłek sądowych niestety powielił błędy tysięcy innych. Cena zdecydowała o wygranej, a kwestia rzetelności i bezpieczeństwa została potraktowana drugorzędowo. Według starej zasady – jakoś to będzie. I teraz zbieramy tego żniwo. Nie dziwią więc głosy krytyczne, że odbiór wezwania w lokalnym sklepie monopolowym wystawia wymiar sprawiedliwości na śmieszność. I nie przekonuje tłumaczenie, że w innych krajach system się sprawdził i nikt nie protestuje. Skandalem jest sytuacja, że akt oskarżenia trafia do niewinnej osoby. Tłumaczenie takich wpadek chorobą wieku dziecięcego tylko pogłębia wrażenie chaosu.